Narzędzia:
Posiedzenie Komisji Nauki, Edukacji i Sportu (nr 58) w dniu 16-11-2017
Uwaga! Zapis stenograficzny jest tekstem nieautoryzowanym

Zapis stenograficzny

– posiedzenie Komisji Nauki, Edukacji i Sportu (58.)

w dniu 16 listopada 2017 r.

Porządek obrad:

1. Prymas Stefan Wyszyński – Wychowawca Narodu.

(Początek posiedzenia o godzinie 11 minut 06)

(Posiedzeniu przewodniczy przewodniczący Kazimierz Wiatr)

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Szanowni Państwo!

Otwieram seminaryjne posiedzenie Komisji Nauki, Edukacji i Sportu Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, zorganizowane wspólnie z Parlamentarnym Zespołem Miłośników Historii, zatytułowane: „Prymas Stefan Wyszyński – Wychowawca Narodu”.

Bardzo gorąco witam wszystkich państwa. Witam panie i panów senatorów na czele z panem prof. Janem Żarynem, który jest inicjatorem naszego dzisiejszego spotkania i za chwilę wprowadzi nas w tę niezwykle ważną tematykę. Witam serdecznie naszych prelegentów: panią Annę Rastawicką z Instytutu Prymasowskiego Stefana Kardynała Wyszyńskiego – witam serdecznie; dr hab. Pawła Skibińskiego z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego – witam serdecznie. Witam pana ministra Piotra Gryzę, wiceministra zdrowia. Wszystkich księży, państwa, młodzież gorąco witam.

Nie ma wątpliwości, że osoba, postać wybitnego męża stanu i człowieka Bożego, księdza kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego jest postacią wyjątkową. I myślę, że powinniśmy czerpać z jego nauczania, ale też z jego postawy, bo to nauczanie poparte świadectwem, a czasami nawet samo świadectwo niosą niezwykły przekaz. Udziałem wielu z nas był czas, kiedy Polska miała dwóch wielkich kardynałów: kardynała Wyszyńskiego i kardynała Wojtyłę. Jest wiele takich pięknych zdjęć… I idąc po schodach do tej sali, tak sobie pomyślałem, że mamy Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Uniwersytet Papieski Jana Pawła II; myślę tutaj oczywiście o krakowskim uniwersytecie. Jest też KUL Jana Pawła II, ale Kraków i Warszawa oraz te dwie piękne postaci w sposób niezwykły zaznaczyły się w naszej historii. Są one oczywiście jakimś wskazaniem, zachętą, ale też, można powiedzieć, zobowiązaniem. Harcerze mówią: „zadanie międzyzbiórkowe”. Więc my mamy takie zadanie do wykonania każdego dnia, ale myślę, że zadania mają to do siebie, że te ważniejsze dotyczą nie tylko nas, prawda? Ale już nie będę dłużej mówił.

Punkt 1. porządku obrad: prymas Stefan Wyszyński – Wychowawca Narodu

Bardzo proszę pana prof. Żaryna o wprowadzenie w temat naszego spotkania seminaryjnego. Pan profesor oczywiście reprezentuje Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Reprezentuje też wiele innych ważnych ciał: jest przewodniczącym Parlamentarnego Zespołu Miłośników Historii, jest wiceprzewodniczącym Komisji Nauki, Edukacji i Sportu Senatu Rzeczypospolitej Polskiej. Zresztą myślę, że wielu z państwa zna pana profesora z wielu niezwykle ważnych i cennych wypowiedzi. A w Senacie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej pan profesor nas ubogaca zarówno inicjatywami dotyczącymi uchwał Senatu związanych z ważnymi osobami i wydarzeniami, jak i często ważnymi komentarzami odnoszącymi się do przedmiotu naszych rozważań. Wiemy, że w pierwszym rzędzie zajmujemy się stanowieniem ustaw.

Panie Senatorze, Panie Profesorze, bardzo proszę.

Senator Jan Żaryn:

Bardzo dziękuję, Panie Profesorze, Panie Przewodniczący, za to wprowadzenie.

Ja, jeśli państwo pozwolą, w jakiejś mierze będę kontynuował na początku ten wątek kardynalski i warszawsko-krakowski, ponieważ chciałbym rozpocząć od oczywiście znanego, ale wartego przypomnienia cytatu. Na wiadomość o śmierci kardynała Stefana Wyszyńskiego Jan Paweł II w specjalnym orędziu napisał do nas coś, co wydaje mi się, że jest nadal aktualne. I niech te słowa staną się mottem naszego dzisiejszego spotkania: „Szczególnym przedmiotem medytacji uczyńcie postać niezapomnianego Prymasa, świętej pamięci Kardynała Wyszyńskiego, Jego Osobę, Jego naukę, Jego rolę w jakże trudnym okresie naszej historii. To wszystko uczyńcie przedmiotem medytacji i podejmijcie to wielkie i trudne dzieło, dziedzictwo przeszło tysiącletniej historii, na którym On, Kardynał Stefan, Prymas Polski, dobry Pasterz wycisnął trwałe, niezatarte piętno. Niech dzieło to podejmą z największą odpowiedzialnością pasterze Kościoła, niech podejmie je duchowieństwo, kapłani, rodziny zakonne, wierni każdego wieku i każdego zawodu. Niech podejmą je młodzi. Niech podejmie je cały Kościół i cały Naród. Każdy na swój sposób, tak jak Bóg i własne sumienie mu wskazują. Podejmijcie i prowadźcie je ku przyszłości”. Ponieważ jesteśmy właśnie tą częścią narodu, wszyscy, jak tutaj siedzimy, i jesteśmy każdego zawodu i każdego wieku, i jesteśmy tymi, którzy są –prawdopodobnie wszyscy tu obecni – wierni, w związku z tym możemy być też predestynowani do tego, żeby na ten apel Jana Pawła II odpowiedzieć ze wszech miar pozytywnie. Czyli uczyńmy tę postać prymasa, świętej pamięci kardynała Stefana Wyszyńskiego postacią niezapominaną i niezapomnianą.

To motto dzisiaj, czyli ten apel o medytację nad dorobkiem prymasa Stefana Wyszyńskiego, wydaje mi się szczególnie istotne, ponieważ ten dorobek widzę jako z jednej strony historyk, a z drugiej strony od niedawna także polityk przede wszystkim w dwóch takich aspektach stanowiących ważny ewentualny wzmacniający proces stały, czyli proces wychowawczy, któremu podlegamy jako ludzie, jeżeli chcemy być wychowywani przez autorytety. Prymas Stefan Wyszyński na pewno do takiej kategorii osób należał, a w pamięci i w dzisiejszej rzeczywistości do takiej kategorii także należy. Otóż te dwie przestrzenie to jest z jednej strony nauczanie prymasa Stefana Wyszyńskiego, a z drugiej strony to jest praktyka działania. Nauczanie i praktyka działania – proszę zapamiętać sobie te 2 kierunki. Zanim je rozwinę, powiem o jeszcze jednej rzeczy, od której nie mogę się opędzić i o której muszę powiedzieć, bo ona dotyczy współczesności i tego konkretnego momentu w dziejach, w którym jesteśmy, tzn. jesteśmy po 11 listopada 2017 r., ale jakby jednocześnie już 2018 r. Otóż niewątpliwie naród polski dzisiaj, w moim pojęciu, przeżywa bardzo piękny okres renesansu, jeśli chodzi o odbudowywanie wspólnoty narodowej. Jednocześnie ten renesans odbudowy, który został wzmocniony bez wątpienia wynikami wyborów z jesieni 2015 r., jest jednocześnie nie tylko renesansem, ale momentem, w którym antyrenesans, taka kontrrewolucja się toczy. I żyjemy w związku z tym w takiej bieżącej rzeczywistości, w której dzisiaj być może bez sięgnięcia do autorytetu prymasa Stefana Wyszyńskiego czy autorytetu Jana Pawła II my po prostu z wrogami sobie nie poradzimy. Nie poradzimy sobie dlatego, że tchórzostwo, słabość, brak przygotowania intelektualnego, różne cechy, które mogą w nas tkwić, mogą spowodować, że ulegniemy, bo jesteśmy tylko ludźmi. I musimy mieć właśnie w sobie tę siłę, która jest także wynikiem nie stawiania tylko na siebie, ale stawiania także właśnie na te autorytety. Bo jeżeli dzisiaj przeciwnicy ideowopolityczni chcą nam wmówić, że budowanie wspólnoty narodowej oznacza wpisywanie się w nazistów i kapo w obozie koncentracyjnym Auschwitz, to jest to bardzo trudna lekcja do przeżycia, żeby zdać sobie sprawę, że to nie tylko jest nieprawda, ale to także jest rzeczywistość, przeciwko której musimy się w sposób jasny i rzeczowy stanąć i do której musimy się odwołać. Bo to nie jest tak, że nasi przeciwnicy ideowi mogą być potraktowani jako osoby, z którymi nie ma o czym rozmawiać. My musimy z nimi rozmawiać, a jednocześnie nie możemy rozmawiać na tym poziomie, to znaczy nie możemy rozmawiać na takim poziomie, na którym odbiera się nam, Polakom, prawo do tego, żeby budować wspólnotą narodową. Zatem potrzeba nam prymasa Stefana Wyszyńskiego, żeby nas wzmocnił.

Na początku powiem o drodze, którą wyznacza jego nauczanie. Prymas Stefan Wyszyński o narodzie wypowiadał się wielokrotnie. „Naród” zawsze był przez niego pisany z dużej litery, zawsze był definiowany jako wspólnota kulturowa, osadzona w tysiącletniej historii, jako wspólnota narodowa, która jest bardzo mocno związana, immanentnie związana z wiarą, z Kościołem, z katolicyzmem, z chrześcijaństwem jako wplecionym przez tysiącletnią tradycję współistnienia. I zawsze podkreślał, że nie można z narodu wyrwać chrześcijaństwa, katolicyzmu, bo ten naród przestanie być emanacją polskości, tylko stanie się jakąś inną wspólnotą, ale na pewno nie polską. Ta jedność jest szalenie ważna. Chciałbym posłużyć się bezpośrednio cytatem z jego nauczania: „Ciało może się buntować przeciw duchowi, chociaż wie, że bez ducha staje się garstką popiołu. To samo jest z narodem i jego duchowością, która jest czymś osadzonym w konkretnym terenie. Tak postanowił sam Bóg, który stworzył narodową formę bytowania, żądając, byśmy ją osłaniali. Są prawa i obowiązki narodowe, działania i osiągnięcia narodowe; tworzy się kultura narodowa, dzieje, tęsknoty i pragnienia rodzime, literatura, sztuka, poezja, malarstwo, rzeźba. Wszystkie te energie, właściwości i zrywy, zdążające do coraz lepszego urządzenia życia własnej Ojczyzny od strony duchowej i materialnej, są właściwie dopiero narodem. I nie można go pojmować ani w sposób czysto abstrakcyjny i idealny, ani w sposób czysto konkretny, realny i materialny, jakby naród był tylko bytem związanym pazurami z kawałkiem ziemi, chleba czy materii, bo nie samym duchem, i nie samym ciałem żyje naród”. Ta próba zdefiniowania tego bezwzględnego bytu, jakim jest naród, wpisywała się w całą wielką teologię narodu prymasa Stefana Wyszyńskiego. Jednostka, rodzina, wspólnota narodowa – to nie wymyślone przez człowieka kreacje, tylko de facto stworzone przez Pana Boga jako naturalne, w których się odbywa proces zbliżania się człowieka do Pana Boga. Jeżeli ten proces zbliżania się do Pana Boga zostanie zniszczony, tak jak zniszczona została rzeczywiście jednostka, człowiek przez totalitaryzmy, jak zniszczona została rodzina przez ideologie niszczące naturalny porządek rzeczy – istnienie rodziny jako matki, ojca i dzieci, i całego pięknego zjawiska miłości, zjawiska, które odbywa się tylko i wyłącznie w tym miejscu, dyskretnie, bez konieczności włażenia obcych na ten teren – jeżeli ona zostanie zniszczona i również zostanie zniszczona wspólnota narodowa, to człowiek w swoich naturalnych tęsknotach dążenia do Pana Boga także zostanie zniszczony. To są te 3 filary, w których odbywa się proces wzrastania, w związku z tym także człowieka ku człowieczeństwu, czyli także ku temu, by być lepszym, a nie gorszym, by pomagać, a nie przeszkadzać, by tworzyć dobro, a nie zło. To jest myślenie prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego, jak rozumiem, które to myślenie nie jest w związku z tym oparte na innej przesłance, tylko wyłącznie na tej jednej, którą nazywamy „miłość”. Miłość. Człowiek bez miłości karleje, a człowiek opanowany przez miłość – w tym przypadku miłość do narodu, do jego historii, do tradycji – staje się autentycznie lepszym. I to jest to, co wielokrotnie mówił prymas Stefan Wyszyński m.in. w takich pięknych słowach, które dzisiaj warto odnieść także do ludzi Kościoła, do hierarchii Kościoła katolickiego i także do nas jako ludzi wierzących, niezależnie od tego, czy się znajdujemy na terenie Senatu, Sejmu, czy funkcjonujemy w naszej pracy zawodowej jako dziennikarze, jako naukowcy, w każdym miejscu. Mówił tak: „I biskup katolicki, i kapłan katolicki, i każdy katolik w Polsce też jest Polakiem i też stanowi naród. My ludzie ochrzczeni, weszliśmy całą siłą naszego chrześcijańskiego ducha w życie narodu i temu narodowi ani krzywdy, ani ujmy nie przynieśliśmy. Dlatego nie pozwolimy sobie zatkać ust przekupną dłonią. Nadal będziemy, ilekroć zajdzie potrzeba i gdzie to będzie potrzebne, zaświadczać o naszej obecności w świecie chrześcijańskim, jako «przedmurze chrześcijaństwa» i «Polska zawsze wierna»”. Proszę zobaczyć, jak te słowa są aktualne, jak my je powinniśmy nadal przeżywać nie jako wypowiedziane w okresie opresji komunistycznej, ale jako wypowiedziane zadanie w gruncie rzeczy dla każdego pokolenia Polaków, jeżeli tak samo definiujemy tę polskość. To znaczy polskość jest tak unurzona w ciągu tego tysiąclecia w chrześcijański dorobek, że nie da się nas, Polaków, z tego dorobku wyrwać i wycofać na jakieś inne pozycje – notabene nie do końca wiadomo, na jakie, bo tylko mogłyby być to pozycje, które byłyby destrukcją, nie byłoby to funkcjonowanie jakiegoś nowego modelu polskości.

To jest wyzwanie, które oczywiście zderza się z praktyką. I to jest ta druga strona medalu. Żeby nie przedłużać, powiem, że prymas Stefan Wyszyński, z drugiej strony patrząc, patrząc na niego jako na praktyka, jako na człowieka działającego, jest szczególnie dla nas ciekawym przykładem, ponieważ to, co on czynił w ciągu 33-lecia prymasostwa, jest strasznie trudnym zadaniem do podjęcia dzisiaj. Ono bowiem z jednej strony to jest takie, można powiedzieć, życie zerojedynkowe, to znaczy na zasadzie: tak – tak, nie – nie. Czyli nie wchodzimy w kłamstwo, nie wchodzimy w zbrodnie, nie wchodzimy w legitymizowanie niczego, co jest złem, a jednocześnie to przecież nie jest takie proste, nie było to takie proste w przypadku prymasa Stefana Wyszyńskiego. To jest człowiek, który autentycznie dążył do tego, żeby ostatecznie w kwietniu 1950 r. podpisać porozumienie właśnie z nosicielami zbrodni, z nosicielami kłamstwa, z nosicielami największego w świecie zła, czyli komunizmu. I jak teraz to zrozumieć w praktyce działania, w której my też jako ludzie funkcjonujemy na każdym etapie swojego życia, kiedy podejmujemy jakieś decyzje? Otóż rozwiązaniem tej zagadki jest to, że prymas Stefan Wyszyński daje każdemu człowiekowi w tej drodze 33 lat prymasostwa szansę: ty nie musisz być mordercą, ty nie musisz być kłamcą, ty masz zawsze szansę. Nawet tę szansę, zdaniem prymasa Stefana Wyszyńskiego, miał ten zbrodniarz pospolity Bolesław Bierut. On też miał szansę. To, że on nie skorzystał z tej szansy, to jest oczywiście jego suwerenny wybór, ale prymas Stefan Wyszyński autorytetem Kościoła nie marginalizował nikogo tylko dlatego, że jego życie do tego momentu spotkania jest kosmicznie złe. On mu dawał szansę. W praktyce to oznaczało… I prymas Wyszyński w latach pięćdziesiątych mówił do stalinowców, że: „Wy, przenosząc ten system sowiecki na teren Polski, nie musicie przenosić go w stu procentach tak, jak widzicie go jako bolszewicy tam wychowani. Nie musicie w związku z tym przejmować tego całego projektu ateistycznego, który mieści się w marksizmie i leninizmie, bo wy macie tutaj spotkanie z konkretnym narodem, który jest narodem katolickim, który jest narodem osadzonym w historii. I jeżeli chcecie w nim funkcjonować, to nie możecie sobie pozwolić na to, żeby w prostacki sposób sowietyzować tę Polskę”. To nie jest dawanie szansy? To jest dawanie szansy, a jednocześnie to jest dawanie szansy z pozycji suwerena, z pozycji człowieka, który nie gubi własnej tożsamości, który nie mówi: „A, tak, to ja się zgodzę na to, że księża patrioci odbiorą połowę diecezji, a na odebranie drugiej połowy diecezji to ja się już nie zgodzę. I taki sobie zrobimy deal”. Nie. Nie ma żadnego dealu, jest tylko zachęta do tego, żeby druga strona zrozumiała, że zawsze ma szansę. I to jest strasznie trudne. To jest strasznie trudne w momencie, w którym ta druga strona wsadza tego człowieka do więzienia na 3 lata i pozbawia go możliwości funkcjonowania w Kościele, a on wychodzi z tego więzienia i dalej daje szansę tym samym komunistom. Daje im szansę, ponieważ w odróżnieniu od znacznej części narodu, która tego totalnie nie może zrozumieć, on rozumie, że komuniści, choć zmieniają się ich nazwiska i pełnią funkcję pierwszych sekretarzy, pozostają tymi samymi komunistami, którzy byli beneficjentami tej olbrzymiej i strasznej w skutkach rewolucji bolszewickiej, jaka się zdarzyła w latach 1944–1956 na terytoriach Polski. Gomułka, Gierek, Jaruzelski, Kiszczak – to nie są ludzie, którzy jak Feniks z popiołów wyrośli w roku 1956, 1970, 1980. Każdy z nich decydował się na swój wybór życia w latach stalinowskich i właśnie wtedy stawali się beneficjentami tej swojej kariery, którą każdy z nich osiągał w odpowiednim momencie. Prymas Stefan Wyszyński doskonale znał i rozumiał historię także komunistów i ich własnej formacji. Niemniej jednak po wyjściu z więzienia od 1956 r. do 1981 r. dawał im ustawicznie szansę. Najbardziej było to widoczne w latach siedemdziesiątych, po 1976 r., kiedy próbował wytłumaczyć Edwardowi Gierkowi. Jest taka ich słynna rozmowa – a prymas odbył z nim kilka rozmów – kiedy już w czasie głębokiego kryzysu ekonomicznego, który społeczeństwo przeżywało za sprawą niemożliwego do rozwiązania pozytywnego systemu nakazowo-rozdzielczego gospodarki socjalistycznej, prymas Stefan Wyszyński mówił Gierkowi: „Ale przynajmniej jedno możecie zrobić – możecie wy nie kraść. Ja mam listę daczy, które posiadacie na terenie Polski. Ja mam przedstawić tę listę, podać nazwiska kto ile ukradł?”. Gierek się wycofał i mówił: „Nie, nie, nie, niech eminencja nie pokazuje”. To jest dawanie szansy. To jest cały czas dawanie szansy, z której to szansy druga strona nie chce skorzystać. To jest ta praktyka działania, która jest strasznie trudna do przeniesienia na grunt współczesności, ale ona musi, rzecz jasna, także być przeżywana przez nas i rozumiana przez nas.

A zatem mamy w prymasie Stefanie Wyszyńskim tego wielkiego wychowawcę, który z jednej strony myśli i działa – i te obydwie sfery muszą ze sobą być w łączności – w imię właśnie tego, co nazywamy, co wszyscy nazywamy „miłością”. Miłością. Tak jak kochamy swoich najbliższych, swoje żony, mężów, swoje wspólnoty zakonne, jeżeli w nich jesteśmy, i ten przedmiot miłości rodzi dalsze konsekwencje, tak samo jest w przypadku wspólnoty narodowej, ojczyzny. Jeżeli my ją kochamy w tym dziedzictwie, które funkcjonuje w naszej jaźni, to w tym momencie rodzi nam się ścieżka działania, która jest podporządkowana temu bytowi, jakim jest naród do ochrony, ponieważ każda, jak wierzymy, osoba w tym narodzie funkcjonująca dzięki temu wzrasta ku temu, by być dobrym, a nie złym. Nie przeszkadzamy. Nie przeszkadzamy także dlatego, że tylko dajemy szansę, a nie nakazujemy. My katolicy nie jesteśmy kapo w obozach koncentracyjnych, nie jesteśmy nazistami strzelającymi i mordującymi w obozach zagłady. My jesteśmy ludźmi, którzy dają szansę i wycofujemy się, jeżeli ta druga strona tej szansy nie chce przyjąć. My nie gubimy szacunku do osoby ludzkiej, tylko gubimy ewidentnie szacunek do poglądów, które niszczą wspólnotę narodową. I tu nie ma dialogu, że 50% możemy oddać na rzecz wrogów, a 50% zachowamy dla rozwoju narodu polskiego. Nie ma tu dialogu. My się nie zmieniamy w sensie intelektualnym i etycznym. Nie tworzymy jakiegoś miksu programowego. Nie jesteśmy psychicznie chorzy, tylko jesteśmy normalnymi obywatelami państwa polskiego, w którym chcemy czynić jako katolicy, jako wierzący dobro, a nie zło.

To chciałem państwu przekazać z mojej strony jako osoby, która od wielu lat jako historyk zajmuje się postacią prymasa Stefana Wyszyńskiego, historią Kościoła, a także jako osoba, która od niedawna jest politykiem. I ten polityk dzisiaj widzi, jak mocno jesteśmy jako ludzie istniejący w polityce narażeni na coś, co wydawało mi się, że w demokracji jest niemożliwe, a co jednak jest. Mianowicie jesteśmy narażeni np. na coś takiego, żebyśmy byli tchórzami, żebyśmy stchórzyli, żebyśmy się wycofali ze swoich poglądów, żebyśmy się wycofali i tak 50% dali innym, żeby oni, jeśli chodzi o poglądy, jakby we mnie weszli i żeby od tej pory to były już moje poglądy, czyli żebym był psychicznie chory. Nie ma zgody na taki wariant budowania polskości. Trzeba być całe życie odważnym, niezależnie od tego, jakie są warunki zewnętrzne, niezależnie od tego, czy ten akt odwagi dotyczy okresu, w którym grozi, tak jak prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu, więzienie, czy też grozi tylko i wyłącznie wykluczenie, marginalizacja, nazywanie nazistami, faszystami. To nie są epoki porównywalne, ale odwaga jest porównywalna w tym sensie, że ona musi być i towarzyszyć politykowi, który ma poglądy, chyba że on nie chce służyć dobru narodu.

Przepraszam też za taką osobistą wkładkę do tych rozważań, ale właśnie mieliśmy medytować nad konkretną osobą, kardynałem Stefanem Wyszyńskim, która to osoba nam właśnie daje lekcję tego, jak mamy żyć, jak należy budować z kolei swój życiorys, swoją biografię, tak żeby później, patrząc w lustro, nie napluć sobie w twarz. Dziękuję bardzo.

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Bardzo dziękuję panu profesorowi, panu senatorowi.

Proszę państwa, witając naszych dzisiejszych prelegentów, nie przywitałem księdza Henryka Zielińskiego, redaktora naczelnego tygodnika „Idziemy” – witam serdecznie. Ksiądz będzie uczestniczył w panelu, podobnie zresztą jak pan minister Piotr Gryza. Mam nadzieję, że ta część panelowa będzie też połączona z dyskusją z udziałem nas wszystkich.

W tej chwili przystępujemy do kolejnego wystąpienia. Pani Anna Rastawicka, Instytut Prymasowski: „Wychowanie do szacunku dla człowieka”.

Bardzo proszę.

Odpowiedzialna Generalna Instytutu Prymasowskiego Stefana Kardynała Wyszyńskiego Anna Rastawicka:

W tym dostojnym gronie i w tym dostojnym miejscu dla Rzeczypospolitej Polskiej moja wypowiedź będzie bardziej świadectwem niż referatem, ponieważ dał mi Pan Bóg taką łaskę, że przez 12 lat byłam w sekretariacie księdza prymasa Wyszyńskiego na ulicy Miodowej jako pracownik i mogłam patrzeć na życie tego człowieka na co dzień, a jednocześnie od 47 lat pracuję jako redaktor nad jego tekstami i to mi daje możliwość ciągłego obcowania z jego myślą, z jego ideą. Dzisiaj przede wszystkim chciałabym powiedzieć, że ten wielki autorytet, którym dla nas jest prymas Wyszyński, był człowiekiem. Niektórzy na pytanie, dlaczego ksiądz prymas był autorytetem, odpowiadają, że dlatego, bo był prymasem Polski, bo był przewodniczącym Konferencji Episkopatu, bo był arcybiskupem Gniezna i Warszawy. To wszystko prawda. Ale przede wszystkim był człowiekiem. I ten jego wielki autorytet wyrasta z codzienności, z rzeczywistości, nie z abstrakcji. Był człowiekiem odważnym, nieugiętym, prawdziwym, ale jednocześnie był człowiekiem, tak jak powiedział pan prof. Żaryn, który kierował się ponad wszystko miłością.

Zacznę może od takiej sceny, którą już niewielu z nas obecnych tutaj na sali pamięta. Wielką próbą dla nas miłości bliźniego były uroczystości milenijne, na przykład w Warszawie. Obraz Nawiedzenia milicja zabrała siłą, kiedy ksiądz prymas jechał z uroczystości Millenium na Warmii. Milicja przywiozła obraz do katedry. Obraz był wystawiony w zakrystii, w oknie katedry za kratami. Ulice Starówki zablokowane były przez zwiezionych z całej Polski aktywistów partyjnych, którzy stali murem, nie przepuszczali nas do katedry i wołali: „Nie przebaczamy! Nie przebaczamy!”. I co wtedy ksiądz prymas w katedrze mówił? Mówił tak: „Oto naród ochrzczony na przestrzeni swoich dziejów dziś patrzący w jutro. Jako wyposażenie na przyszłość bierze naukę o wysokiej godności każdego człowieka: wspaniałego czy sponiewieranego, potężnego czy nieudolnego, wraz ze wskazaniem: będziesz miłował bliźniego swego. I to każdego! Tego, co ma serdeczne oczy, i tego, który ma oczy szklane. Tego, co ma żar w piersi, i tego, co nosi w piersi lód. Tego, który ma ku tobie wyciągniętą braterską dłoń, i tego, który cię dźga oczyma. Każdego! Ciągle was pouczam, że ten zwycięża – choćby był powalony i zdeptany – kto miłuje, a nie ten, który w nienawiści depcze. Ten ostatni przegrał. Kto nienawidzi – już przegrał! Kto mobilizuje nienawiść – przegrał! Kto walczy z Bogiem Miłości – przegrał! A zwyciężył już dziś – choćby leżał na ziemi podeptany – kto miłuje i przebacza. Z doświadczenia dwudziestu wieków Kościół wydobył potężną naukę o godności ludzkiej, której trzeba bronić przez miłość, jaką winniśmy mieć ku każdemu człowiekowi. Dopiero wtedy zrozumiemy, co Kościół wnosi w nowe tysiąclecie wiary”.

Uczył ksiądz prymas wytrwale, że najważniejszy na ziemi jest człowiek, bo tylko człowiek jest nieśmiertelny, przerasta wszystko: rodzinę, każdą wspólnotę społeczną, naród. Tylko człowiek, skoro raz zaistniał, będzie żył zawsze. Człowiek był w centrum nauczania i posługi księdza prymasa. Czynił wszystko, żeby człowiek żył bardziej po ludzku, żeby człowiek był bardziej człowiekiem. Cały jego program – to, o czym już słyszeliśmy, to zawarcie porozumienia – miał u podstaw troskę o człowieka. Często powtarzał: „Gdyby z mojej winy zginął chociaż jeden młody człowiek, nie darowałbym sobie tego”. Stąd porozumienie, stąd próba życia w tych nieludzkich, wrogich warunkach i jednak kierowanie się miłością, przebaczeniem i taką nadzieją, i wiarą w człowieka. Zarzucano księdzu prymasowi po zawarciu porozumienia… Nawet w Rzymie, w Sekretariacie Stanu nie wszyscy to rozumieli, mówili: bo z diabłem ksiądz prymas zawiera porozumienie. A on mówił: nie, z diabłem nie, ale z ludźmi będę rozmawiał. Z tą ogromną wiarą w człowieka mówił m.in. tak: „Musi się w nas rozpocząć głębokie szukanie prawdy, przede wszystkim w naturze człowieka. Poznać ją głęboko i całkowicie, zrozumieć, kim jest właściwie człowiek – to wielki ratunek dla świata współczesnego”.

Nie był teoretykiem, uczył nie tylko słowem, ale przykładem życia. Weźmy choćby jego miłość do rodziców. Zdjęcie rodzinne miał zawsze gdzieś na widoku, albo na biurku, albo na szafeczce nocnej. Pisze o tym w zapiskach więziennych. Wielka była jego miłość do matki. Zwracał się do niej zawsze w trudnych chwilach. Kiedy na przykład szedł na ambonę, mówił: „Zawsze towarzyszy mi moja matka. Ona mi pomaga”. Weźmy wzruszające listy do ojca z więzienia. A jeszcze wcześniej, kiedy chodził do szkoły, panował w Łomży głód. Sam mówił: „Jakoś wytrzymywałem ten głód, ale miałem kolegę – późniejszy ksiądz Jan Tyszka – który nie potrafił być głodny”. I poszedł do sklepu poprosić o kromkę chleba dla kolegi. Mówił, że dostali cały bochenek i właściciel sklepu, Żyd, wyszedł i powiedział: „Co za czasy… Pan student jest głodny”. I cały bochenek chleba dostali. A wrażliwość na robotników we Włocławku? Działał w chrześcijańskich związkach zawodowych. Wstawiał się w różnych sprawach, z którymi robotnicy przychodzili do niego. Między innymi pisze o jednej z konferencji we Włocławku: „Kierownicy różnych związków zawodowych, a było ich wiele we Włocławku, postanowili odbyć konferencję z udziałem przedstawicieli fabryk i pracodawców. Miało to miejsce w gmachu starostwa. Był tam obecny jeden z właścicieli, a właściwie akcjonariusz olbrzymiej fabryki celulozy, którego dobrze zapamiętałem. Otóż on mówił tak: proszę księdza, ja nie przyjdę na konferencję, bo robotnicy będą od nas żądali «dajcie nam więcej!». Odpowiedziałem mu: niech pan przyjdzie, posłucha ich, a przekona się pan, że pan nie zna robotników”. Konferencja odbyła się. Jak wspominał prymas: „Po konferencji powiedział: «Proszę księdza, rzeczywiście, oni ani słowa nie mówili o podwyżkach, tylko: szanujcie nas, nie przeklinajcie, nie poniewierajcie, chcemy być uszanowani przez was. To jest dla mnie odkrycie!». – Widzi pan, to jest odkrycie – powiedziałem – bo trzeba naprzód dostrzec w nich ludzi, a nie wartości ekonomiczne. Trzeba pamiętać, że pracuje człowiek czy na dnie kopalni, czy w stoczni, czy w hucie, czy gdziekolwiek. Pracuje człowiek, Boży człowiek, o wysokiej godności. Pierwsza wartość podstawowa w narodzie i w państwie”.

Był w tamtym czasie ksiądz prymas prezesem Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego. Oczywiście był wtedy młodym księdzem. Stworzył np. sekcję młodych i miał zaufanie do młodych robotników, rozdzielał im poszczególne rozdziały encyklik społecznych. I oni tak, jak potrafili, je omawiali. On później uzupełniał. Ale oni sami dochodzili do tego, jaka jest prawda, co jest potrzebne. Kiedy był profesorem w seminarium, swoich kleryków prowadził do fabryk i na spotkania z robotnikami, żeby dotknęli tej rzeczywistości. W czasie wojny, gdy był kapelanem szpitala wojennego w Laskach, żołnierzem AK, nie ograniczał się do posługi w kaplicy czy nawet w szpitalu. Towarzyszył przy operacjach, chodził po okolicznych lasach, spowiadał żołnierzy w okopach, rannych przynosił do szpitala. Wspomina, że kiedyś znalazł dziewczynę ranną w nogę. Rana była tak głęboka, że nie przyniósłby dziewczyny do szpitala, bo umarłaby z upływu krwi. Nie miał jak założyć opaski uciskowej. Zdjął stułę, przewiązał ranę, wziął dziewczynę na plecy i przyniósł do szpitala. Po latach przyszła bardzo elegancka pani, matka pięciorga dzieci, podziękować księdzu prymasowi za ocalenie. Mówiła: to ja jestem tą dziewczyną, którą ksiądz wtedy z lasu przyniósł do szpitala.

W tym trudnym czasie potrafił zauważyć pojedyncze dziecko, sierotę. Oto wspomnienie jednej z osób, która właśnie w takich okolicznościach spotkała księdza prymasa Wyszyńskiego. „Pewnego dnia nie mogłam pójść do szkoły, bo byłam chora i musiałam zostać w domu. To było w internacie na Siennej w Warszawie. Teraz już nie żałuję tego dnia, ale wtedy było mi bardzo smutno. Byłam sama i okropnie się nudziłam. Wyskoczyłam z łóżka i wyszłam z pokoju na hol. Siedział tam wtedy młody ksiądz, na kogoś czekał. Ucieszyłam się na jego widok, podeszłam i powiedziałam: «niech będzie pochwalony Jezus Chrystus». Ksiądz odpowiedział: «na wieki wieków. Amen». I uśmiechnął się do mnie bardzo serdecznie. Zapytał, jak się nazywam, dlaczego nie jestem w szkole, ile mam lat i czy mam rodziców. Potem powiedział, że ma dużo czasu i skoro tak się nudzę, mógłby się ze mną pobawić. Ucieszyłam się bardzo, równocześnie byłam zaskoczona tym, że ksiądz może mieć dla mnie czas i chce się ze mną bawić. Z dziecięcą radością rzuciłam mu się na szyję. Poszliśmy do pokoju. Spośród różnych gier wybraliśmy pchełki. Usiedliśmy na kocu na podłodze i bawiłam się jak nigdy. Nie wiedziałam, kim jest ten ksiądz. Zapamiętałam sobie nazwisko. Był to ksiądz Wyszyński. Do dziś dnia pamiętam jego dobroć, prostotę, serdeczność. Taki był swój, taki zwyczajny, jakbym go znała od dawna. Po kilku latach dowiedziałam się, że właśnie ksiądz Wyszyński został biskupem, a wkrótce prymasem. Byłam szczęśliwa i dumna, że to właśnie mój dobry ksiądz”.

A kiedy był uwięziony, poszedł w opłatkiem do strażników. Chorego współwięźnia, księdza Stanisława mył, karmił, układał na łóżku, kiedy tamten przez ból korzonków nie mógł się ruszyć. Widziałam list do matki generalnej zakonu – w tej chwili zapomniałam… może na szczęście – w którym ksiądz prymas upomina się o ciepłą bieliznę dla siostry Leonii, która marznie. Prosił: „Nie przysyłajcie mnie paczek, bo ja mam wszystko, co mi potrzeba, ale pomyślcie o swojej siostrze, która marznie”. Uczył, że każdy człowiek ma wartość. Budził nadzieję, mówił: „Drogi kamień nie przestaje być sobą nawet wtedy, jeśli wpadnie w błoto. Błoto można oczyścić, a drogi kamień pozostanie sobą”. Nawet dla przestępców ksiądz prymas widział jeszcze szansę w Bożym miłosierdziu. Mówił: „Chociaż byśmy przegrali życie w oczach świata i świat by się nas wyrzekł, skazując na śmierć, jak łotrów na ukrzyżowanie – jest to ocena świata. Pozostaje jeszcze ocena Boga. Bóg przekreśla wyrok świata – «winien jest śmierci» – i ogłasza swój Boży wyrok – «dziś jeszcze będziesz ze Mną w raju»”.

I jeszcze pozwolę sobie przytoczyć taki piękny cytat, w którym ksiądz prymas mówi o miłości Boga, która jest nieodwołalna, bezwarunkowa, bez względu na to, jak człowiek może pobłądzić: „Gdy znajdę w sobie choć jeden akt miłości, już nie jestem nędzą. Choćby całe życie moje było jednym grzechem, ten jeden akt miłości oddaje mnie Bogu. Nie, nie jestem nędzą… jestem wielkością, bo miłuję. A miłość nie umiera. W rupieciarni mego życia znalazłem coś Bożego… To Bóg zagubił tę «przecenną perłę». Jestem tylko błotem! Ale w tym błocie Bóg zgubił perłę miłości”. Przytoczę taki przykład, jak to wyglądało w praktyce. W latach siedemdziesiątych dotarł do Polski ruch hipisowski, chodziły grupy młodzieży, dziwnie poubieranych dziewcząt i chłopców z długimi włosami. Chodzili i protestowali całą swoją postawą, nie zawsze godną pochwały, przeciwko zmaterializowaniu, przeciwko schematom, obojętności i zniewoleniu społecznemu. Milicja Obywatelska rozbijała wszelkie zgromadzenia, a także spotkania tych ludzi jako niemieszczące się w ramach politycznego porządku. Pewnego roku milicja zaatakowała grupę młodzieży, która przyłączyła się do pielgrzymki warszawskiej na Jasną Górę. I ci pobici ludzie, szukając azylu, przybiegli na dziedziniec jasnogórski. Wtedy biura Instytutu Prymasowskiego były jeszcze w obrębie dziedzińca Jasnej Góry. I słyszałyśmy, jak ta młodzież kwili, jak była poturbowana, jak nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Rano zeszłyśmy do nich. Niektórzy się gorszyli: „Co? Na Jasnej Górze tacy ludzie? Po co to popierać? Po co iść do takich ludzi?”. A ksiądz prymas powiedział: „Dobrze zrobiłyście. To przecież ludzie”. Na następny rok, przewidując, że może być podobna sytuacja, dał kopertę, żeby kupić dla nich chleba, jakichś soków. I poszła do nich młodzież oazowa, poszła z piosenką. No ale oni widocznie zbyt radykalnie weszli, chcąc apostołować i ewangelizować, bo nie nawiązali z nimi kontaktu. Wobec tego stwierdzili: „Nie chcą z nami rozmawiać, to nie kupujemy chleba”. Ksiądz prymas do nich przyszedł, a oni mu powiedzieli: „No, tu jest ta koperta. Nie kupiliśmy chleba, bo to jest jakaś dziwna młodzież. Nie chcieli żadnej pomocy”. Ksiądz prymas posmutniał i odpowiedział: „To źle, że nie kupiliście chleba, bo nie daje się go za ewangelię, tylko dlatego, że człowiek jest głodny”.

Podziwiałam w księdzu prymasie zdolność przebaczania. Kiedyś mówił konferencję o miłości do nieprzyjaciół. Nie mieściło mi się to wtedy w głowie. Myślałam sobie: jak to, kochać nieprzyjaciół? No, krzywdy bym nie zrobiła, ale żeby kochać człowieka, który robi tyle krzywdy? I po konferencji zdobyłam się na odwagę, podeszłam do niego i zapytałam: „Ojcze – bo tak mówiliśmy do niego – a ojciec kocha tego Gomułkę?”. A ksiądz prymas spojrzał na mnie i powiedział: „Aniu, przecież Bóg go kocha. To co ja mam do powiedzenia?”. No, to była lekcja na całe życie. Bóg go kocha. Kiedykolwiek byśmy chcieli wyłączyć telewizor, kiedy widzimy niektórych ludzi, pomyślmy wtedy: Bóg go kocha, Bóg z niego nie rezygnuje.

Nazywamy księdza prymasa Wyszyńskiego patronem nowego ładu społecznego. I rzeczywiście, kiedy się patrzy na jego życie i wnika w jego nauczanie, ze wszech miar zasługuje na to. Ktoś w Roku Kardynała Wyszyńskiego powiedział tak: „On właściwie nie walczył z żadnym ustrojem, ale w każdym ustroju walczył o człowieka”. Bo widział, czym był kapitalizm, widział, czym był komunizm i w jednym ustroju, i w drugim walczył o człowieka. W 1945 r., po wojnie, w czasopiśmie „Ład Boży” pisał: „Po wojnie w całej niemal Europie zmieniają się rządy, zmieniają się ustroje, odpływa jedna fala, nadchodzi druga. Przed każdą nową falą idą ludzkie tęsknoty. Oby ci nowi byli inni, lepsi, oby wreszcie byli tymi, czego światu potrzeba. Inaczej się zwą, głoszą nowe hasła, potępiają stare ustroje, wydają wyroki śmierci na starych ludzi, ale potępiając, naśladują ich uczynki. Zmieniają się ludzie i hasła – nie ustaje zło. Nazwy są bez znaczenia. Czy to będzie monarchia, czy rzeczpospolita, czy demokracja, ustrój kapitalistyczny, czy chrześcijański – jeśli będą rządzone przez ludzi bez sumienia, bez zasad moralnych – będzie to nadużywanie szyldów, nazw, którymi osłaniać się będzie swoją nędzę. Nie mamy przekonania nawet do państwa z nazwy katolickiego, jeśli obywatele jego nie myślą, nie czują i nie czynią po katolicku. Nazwa nie zwalnia od uczciwości i moralności. Ani też nie jest patentem na cnotę. W każdym ustroju nie brak łotrów, którzy z ideałów, haseł czynią sobie przedmiot handlu i łatwego zysku”. To pisał ksiądz prymas w 1945 r. A powtórzył to na początku lat osiemdziesiątych, kiedy powszechnie wydawało się, że upadek komunizmu i zmiana ustroju automatycznie przyniesie nowy, sprawiedliwy ład, w którym człowiek będzie uszanowany. Ksiądz prymas popierał „Solidarność”, zabiegał u władz o zatwierdzenie związku zarówno roboczej „Solidarności”, jak i Rolników Indywidualnych „Solidarność”, ale ostrzegał przed zbyt powierzchownym entuzjazmem. Konsekwentnie głosił, że chodzi nie tyle o nową nazwę, o nowy ustrój, co o nowego człowieka. Niełatwa to była wtedy nauka, bo wydawało się, że sama zmiana już będzie wyzwoleniem.

2 lutego 1981 r. mówił w katedrze gnieźnieńskiej: „Nie trzeba oglądać się na innych, na tych lub owych, może na polityków, żądać od nich, aby się odmienili. Każdy musi zacząć od siebie, abyśmy prawdziwie się odmienili. A wtedy, gdy wszyscy będziemy się odradzać, i politycy będą musieli się odmienić, czy będą chcieli czy nie. Nie idzie bowiem w tej chwili w ojczyźnie naszej tylko o zmianę instytucji społecznej, nie idzie też o wymianę ludzi, ale idzie przede wszystkim o odnowienie się człowieka. Idzie o to, aby człowiek był nowy, aby nastało «nowych ludzi plemię». Bo jeżeli człowiek się nie odmieni, to najbardziej zasobny ustrój, najbardziej bogate państwo nie ostoi się, będzie rozkradzione i zginie. Cóż bowiem z tego – powiem może trywialnie – że krążąca butelka spirytusu przejdzie z rąk jednych pijaków do rąk innych pijaków! Powiem jeszcze drastyczniej: że klucz od kasy państwowej przejdzie z rąk jednych złodziei w ręce drugich złodziei?! Przecież chyba nie o to idzie, żeby wszyscy złodzieje mieli dostęp do kasy i wszyscy pijacy do wódki, tylko żeby sumienie wszystkich się obudziło, żebyśmy zrozumieli naszą odpowiedzialność za naród, który Bóg wskrzesza”.

Człowieczeństwo uważał za najwyższą wartość wszelkiego ładu. Już kończę. Mówił: „Nie wierzcie w to, że zagadnienie kryzysu współczesnego świata polega na kryzysie kultury, ekonomii i ustroju politycznego, takiego czy innego. Nieprawda. To są wszystko śmieci i liście jesienne, które spadają z drzew. Wichry je rozniosą po polach i śmietniskach. To są małe problemy. Współczesny problem i kulminacyjny punkt kryzysu światowego leży tu, gdzie spotykają się usta człowieka, który chce służyć swemu bratu z jego stopami. Kto umie i chce to zrobić, ten zwycięża i kreśli plany rozwojowe na przyszłość. Wszystko inne wiatr zniesie jak śmieci, bo ludziom nie tego potrzeba. Im nie tyle trzeba nowej kultury, nowej moralności, ekonomii, polityki, nowych ustrojów. Im potrzeba nowej miłości, nowego szacunku i nowej wolności”. Dziękuję bardzo. (Oklaski)

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Bardzo dziękujemy za te słowa, za świadectwo, za wiele niezwykle cennych myśli. Bardzo dziękujemy.

Bardzo proszę, pan dr hab. Paweł Skibiński, Instytutu Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego: „Jak i dlaczego – zdaniem prymasa Wyszyńskiego – należy porządnie pracować?”.

Pracownik w Zakładzie Historii XX wieku w Instytucie Historycznym na Uniwersytecie Warszawskim Paweł Skibiński:

No właśnie.

(Przewodniczący Kazimierz Wiatr: Trudny, trudny temat.)

Proszę państwa, ja jestem zaszczycony z powodu zaproszenia przez Senat Rzeczypospolitej Polskiej na to spotkanie. Dziękuję bardzo prof. Janowi Żarynowi. Jestem podwójnie zaszczycony, ponieważ występuję po dwojgu ludziach, którzy wiele nauczyli mnie o prymasie. Na książkach pana prof. Żaryna poświęconych prymasowi Wyszyńskiemu w znacznej mierze historycznie się wychowywałem, a z Anią Rastawicką miałem okazję wielokrotnie współpracować w sprawach związanych z prymasem i właściwie wszystko czy prawie wszystko, czego dowiedziałem się o człowieku, jakim był kardynał Stefan Wyszyński, zawdzięczam jej. I teraz bardzo trudno jest mi mówić w takim kontekście, ponieważ ja nie miałem okazji poznać prymasa Wyszyńskiego i właściwie dla mnie prymas Wyszyński jest już elementem żywej tradycji. Podkreślam słowo „żywej”, ponieważ jest bardzo wiele we współczesnej rzeczywistości takich interpretacji, które mówią, że to, co odeszło, już nie funkcjonuje, nie ma znaczenia dla naszej rzeczywistości. Ja jestem przekonany, że jest zupełnie inaczej, że – także ze względów religijnych, także dlatego, że poważnie traktuję katolicki dogmat o świętych obcowaniu – takie osoby, jak kardynał Stefan Wyszyński, jak Jan Paweł II, po prostu wpływają też na naszą rzeczywistość. Wpływają na nią w różny sposób, bezpośrednio i pośrednio, m.in. w ten sposób, że pozostawiły nam pewien bagaż intelektualny, duchowy, z którego wszyscy możemy korzystać i, co więcej, mamy obowiązek korzystać. Dotyczy to właściwie całego naszego społeczeństwa bez względu na to, czy jesteśmy uczniami, duchownymi, wykładowcami akademickimi czy politykami.

Padły tutaj słowa wypowiedziane przez Anię Rastawicką, że prymas Wyszyński starał się zrozumieć, kim jest człowiek, starał się zrozumieć naturę człowieka. I jednym z takich elementów, który bardzo podkreślał, jeśli chodzi o to, kim jest człowiek, było to, że człowiek jest istotą pracującą – homo laborans. To wcale nie było takie oczywiste ani dla jego pokolenia, ani dla naszego pokolenia, ponieważ często widzimy ludzi w zupełnie innych rolach – homo politicus, homo oeconomicus czy homo ludens, czyli człowiek bawiący się, co jest ostatnio bardzo modne. W związku z tym warto pamiętać, że to stwierdzenie prymasa Wyszyńskiego opierało się po prostu na zdrowym rozsądku. No tak się dzieje w życiu XX-wiecznego człowieka, ale też człowieka XXI wieku, że zdecydowaną część życia poświęca on jakiejś pracy, najczęściej pracy zawodowej. W związku z tym refleksja autorytetu moralnego, ale nie tylko moralnego, także intelektualnego, jakim był kardynał Stefan Wyszyński, na temat tej części życia ludzkiego wydaje się być kluczowa.

Mówimy tutaj o tym, że prymas był wychowawcą narodu. No, musimy się zastanowić, w jakich właściwie okolicznościach i wobec czego on chciał wychowywać naród polski. On mówił wtedy o 3 wyzwaniach, z których prawdopodobnie wszystkie 3 w znacznej mierze się zdezaktualizowały, ale też w jakiejś mierze przeformułowały w stosunku do naszego pokolenia. On mówił wtedy o skutkach wojny, II wojny światowej, o ateizacji i dewastacji społeczeństwa przez komunizm oraz o braku suwerenności politycznej, to znaczy uzależnieniu od Moskwy. Jest takie zdanie z 1966 r., gdzie prymas Wyszyński stawia taką wizję tych wyzwań narodowych. Ale, co ciekawe, odpowiedzią na to miała być m.in. praca… I to rzeczywiście robi ogromne wrażenie. Pewnie patrząc na to z perspektywy akademickiej czy nawet historycznej chciałoby się powiedzieć, że jeżeli chodzi o prymasa Wyszyńskiego jako wychowawcę narodu, to bardziej trzeba mówić o tych wielkich programach duszpasterskich, wielkich programach odmiany narodu polskiego wobec wspomnianych wyzwań, to znaczy przede wszystkim o Wielkiej Nowennie czy o samym Millenium chrztu Polski, ale wydaje się… Ja wybrałem taki temat pracy, ponieważ wydaje się, że jest on stosunkowo słabo znany. To znaczy w Polsce jest on lekceważony.

Jeżeli państwo popatrzycie… Ja pamiętam taką konferencję, pierwszą konferencję na temat prymasa Wyszyńskiego, którą organizowaliśmy jeszcze ze śp. Tomaszem Mertą, we współpracy z Instytutem Prymasowskim. Wtedy coś mnie tknęło i zapytałem: no dobrze, a może teraz coś o pracy według prymasa Wyszyńskiego? Odpowiedź wtedy moich kolegów była taka: no ale co można ciekawego powiedzieć o pracy według prymasa Wyszyńskiego? Co właściwie ciekawego można tutaj powiedzieć? Zostawmy to na boku. I trzeba powiedzieć, że troszkę zmieniłem… To znaczy przyjąłem do wiadomości zdanie moich ówczesnych przełożonych i współpracowników, ale po pewnym czasie miałem już pewne doświadczenie osobiste. Ja zajmuję się akademicko m.in. historią Hiszpanii. I pojechawszy do Hiszpanii, sprawdziłem, co z prac prymasa Wyszyńskiego jest przetłumaczonego na hiszpański. Otóż, proszę państwa, są tylko 2 teksty prymasa Wyszyńskiego tłumaczone na język hiszpański: „Zapiski więzienne” i „Duch pracy ludzkiej”. To jest ta książeczka, proszę państwa. Żeby było śmieszniej, to jest jedyny zwarty tekst wydany przez prymasa Wyszyńskiego po wojnie, przed „Zapiskami więziennymi”, w 1946 r., tak naprawdę u progu jego kariery biskupiej, poświęcony właśnie pracy człowieka. I śmiem twierdzić, że to jest drugi po „Zapiskach więziennych” tekst, jeśli chodzi o uniwersalne znaczenie teologiczne. Ja później zacząłem się tym interesować. Nie wiem, czy państwo zdają sobie sprawę, że powstają całe doktoraty dotyczące zagadnień teologii pracy i Wyszyński jest tam zawsze wymieniany jako jeden z autorów tekstów. W najciekawszym tekście poświęconym analizie tego, jak ta refleksja w Kościele katolickim się kształtowała, jest powiedziane, że… Jako klasyk występuje tam postać dla mnie niespecjalnie interesująca, to znaczy ojciec Chenu z Francji, który skończył jako filomarksista, ale okazuje się, że druga gałąź tej refleksji to jest właśnie prymas Wyszyński. Z tym że prymas Wyszyński przez długi czas był w tej refleksji w zasadzie w Polsce osamotniony, a jego refleksja nie była, jak u Chenu’ego, jakąś taką refleksją akademicko-teoretyczną, tylko wynikała z potrzeb duszpasterskich. To znaczy prymas Wyszyński zajmował się teologią pracy i refleksją nad pracą, ponieważ chciał lepiej pomagać ludziom. W związku z tym nie była to refleksja akademicka, w znaczeniu: sterylna. Była to refleksja teoretyczna, która miała mu pomóc dotrzeć do człowieka i wytłumaczyć mu różne zagadnienia.

Czym jest w związku z tym praca według prymasa Wyszyńskiego? Ja pozwolę sobie przeczytać bardzo króciutkie fragmenty, bo wydaje mi się, że to wystarczy. Po pierwsze, pisze on w „Duchu pracy ludzkiej” coś takiego: „Praca jest więc zaszczytnym powołaniem przez Boga do współdziałania w wykonaniu planu Bożego. Nie jest karą, ale jest zaufaniem, okazanym człowiekowi. Ma ona nie tylko zachować życie ludzkie, ale zaspokoić wszystkie potrzeby nasze”. To jest jeden cytat. I drugi: „Praca ludzka jest bowiem miłością ku Bogu i ku braciom. Jest ona odpowiedzią istoty rozumnej na wezwanie miłości, przez którą Bóg zaprosił nas w niezwykle zaszczytny sposób do współpracy w twórczej swej działalności. Człowiek odgrywa rolę przyczyny drugiej w rządach Opatrzności nad światem”. „Przyczyna druga” jest terminem stricte filozoficznym. To jest ciekawe, bo ten tekst nie jest w zasadzie teoretyczny, ale prymas stosuje terminy filozoficzne. Właściwie do czego się sprowadza ta definicja? Proszę państwa, ona pozwala spojrzeć, tak jak ma to miejsce w refleksji prymasa Wyszyńskiego, na rzeczywistość pracy, pracy dosłownie każdego z nas, jako na rzeczywistość duchową o podstawowym znaczeniu. Właśnie duchową. Po pierwsze, prymas Wyszyński bardzo wcześnie, bo w 1946 r., stawia tezę, która nawet w tej chwili jest obowiązująca w teologii, tzn. że praca człowieka to jest współudział z jednej strony w Bożym dziele stworzenia świata – czyli, krótko mówiąc, my poprzez naszą pracę przekształcamy, udoskonalamy świat stworzony – i z drugiej strony w odkupieniu. Dlatego że praca człowieka wiąże się z wysiłkiem, ze zmęczeniem, często z cierpieniem. I to cierpienie sumuje się niejako z cierpieniem zbawczym Chrystusa.

Ja przepraszam, tutaj na sali na pewno są lepsi teolodzy ode mnie, przepraszam, że ja wchodzę w taką sferę, powiedziałbym, dla historyka nieco ekstrawagancką, ale wydaje mi się, że bez tego nie jesteśmy w stanie zrozumieć postawy prymasa Wyszyńskiego.

Dla prymasa Wyszyńskiego, jak pisze on w „Duchu pracy ludzkiej”, to Chrystus jest przykładem dobrze wykonanej pracy. Prymas Wyszyński odwołuje się do takiej części doświadczenia Chrystusa, której nie mamy opisanej w Ewangelii, mam tu na myśli tzw. lata ukryte, czyli czas między odnalezieniem Chrystusa w świątyni a momentem rozpoczęcia działalności publicznej. O tym czasie nie mamy właściwie ani jednego zdania w Ewangelii, poza jednym stwierdzeniem: że Chrystus, który później prowadził działalność publiczną, był traktowany jako rzemieślnik, syn rzemieślnika. I na tym budowana jest cała refleksja. Co to właściwie oznacza? Skoro Chrystus jest dla chrześcijanina wzorem, to co to oznacza w perspektywie pracy praktycznej? Prymas Wyszyński bardzo dokładnie to analizuje, poświęca temu zagadnieniu wiele stron i jest to rzeczywiście bardzo ciekawe. Zwraca uwagę, że praca, każda praca człowieka, godna praca człowieka zmienia go moralnie. To znaczy, krótko mówiąc, wszyscy, kiedy pracujemy, zmieniamy się pod względem moralnym, udoskonalamy się moralnie. Dlaczego? Dlatego, że współpracujemy, współuczestniczymy w dziele Boga. Tu oczywiście jest jeszcze pytanie, co my właściwie robimy w swojej pracy. Bo oczywiście możemy robić coś, co nie do końca się zgadza z planem Bożym. Ale jeżeli współpracujemy z planem Bożym, to udoskonalamy się moralnie. Poza tym jest element służby społecznej, która jednocześnie jest służbą narodową. To niewątpliwie jest u prymasa widoczne, chociaż wcale nie jest w „Duchu pracy ludzkiej” wyeksponowane na pierwszym miejscu. Ale jest.

I wreszcie, proszę państwa, są jeszcze inne aspekty pracy, które dostrzega prymas. Praca to modlitwa. Bo prymas polemizuje z taką wizją rzeczywistości ludzkiej, zgodnie z którą aktywność zawodowa, jakakolwiek praca jest w gruncie rzeczy odseparowaniem człowieka od Boga. Prymas mówi: nie, to jest kontynuacja modlitwy. Z drugiej strony mówi też o tym, że jest to element zadośćuczynienia za nasze błędy, za nasze grzechy. To znaczy wysiłek, który wkładamy w naszą pracę, odkupuje nas, w tym znaczeniu, że jesteśmy w stanie go ofiarować jako zadośćuczynienie za to, cośmy, tak powiem w cudzysłowie, narozrabiali w swoim życiu.

Prymas rozwija też refleksję nad cnotami związanymi z pracą. Ja pozwolę sobie tylko je wymienić. Bardzo serdecznie radzę każdemu Polakowi, żeby to przeczytał, bo to po polsku jest dobrze napisane, tłumaczenia już nie są takie genialne. To jest 100 stron, powiedzmy, że czyta się dość szybko. Jakie to są cnoty? Cierpliwość; długomyślność – to może być ciekawe z punktu widzenia polityków; wytrwałość i stałość – to może być ciekawe, jak myślę z każdego punktu widzenia; spokój; zdolność do współpracy; skromność; uczciwość. Ciekawy zespół cnót, prawda? Także z perspektywy naszych zajęć zawodowych. Przynajmniej ja, jako nauczyciel akademicki, mogę powiedzieć, że wielu z tych cnót nie jestem w stanie w swojej pracy zawodowej w łatwy sposób wprowadzić w życie. To się mieści w takiej refleksji, znajdującej potem rozwinięcie w wielu dziełach teologicznych i duszpasterskich po Soborze Watykańskim II, która dotyczy tego, że istnieje pewna konieczność jedności życia i uświęcenia naszego życia przez pracę oraz uświęcenia naszej pracy, tzn. wprowadzenia przez pracę w rzeczywistość duchową.

Tak więc, proszę państwa, co to ma wspólnego, z punktu widzenia aktualności, z naszą rzeczywistością wspólną, obecnie przeżywaną? No, po pierwsze, każdy z nas jakoś pracuje, w związku z tym powinien nad tym się zastanowić. I myślę, że prymas Wyszyński daje klucze do bardzo wielu zagadnień związanych z naszą pracą, każdego z nas. Po drugie, istnieje taka sfera refleksji – w gruncie rzeczy znacznie obszerniejsza – prymasa Wyszyńskiego, o której ja tutaj nie będę mówił szczegółowo, ale odsyłam państwa do tych zagadnień. To jest taka refleksja stricte deontologiczna, czyli etyka stosowana każdego zawodu. Bardzo rozbudowane są refleksje… Oczywiście najbardziej rozbudowana jest u prymasa Wyszyńskiego refleksja deontologiczna kapłanów. Przepraszam, patrzę tu na księdza redaktora Zielińskiego, bo jest kapłanem, ale nie dlatego, że… Ale bardzo liczne i bardzo ciekawe, momentami niesłychanie wstrząsające i aktualne, są np. uwagi prymasa Wyszyńskiego dotyczące zawodu lekarza, zawodu pielęgniarki, ludzi kultury, akademików, wreszcie robotników – jest bardzo rozbudowana refleksja na temat robotników i ludzi pracujących fizycznie, o tak powiedzmy – rolników i żołnierzy. Najsłabiej jest reprezentowana refleksja na temat ludzi biznesu, ale, szczerze mówiąc, większość kazań prymasa Wyszyńskiego, które są drukowane, to są kazania powojenne, on wtedy po prostu nie miał takiej publiczności. To znaczy polskich ludzi biznesu wtedy nie było. A trudno by było zebrać aparatczyków, technokratów komunistycznych, żeby wysłuchali takiego kazania. W związku z tym jest, jak się obawiam, pewna luka w tej deontologii zawodowej. Ale jest bardzo ciekawa deontologia zawodowa, którą daję pod rozwagę przede wszystkim osobom, które zajmują się życiem publicznym w ten czy w inny sposób. Proszę państwa, niewątpliwie można mówić u prymasa Wyszyńskiego o deontologii kobiet pracujących w domu. Zwracam państwa uwagę na to, że to jest jeden z wielkich problemów społecznych, także współczesnej Polski. My od lat, idąc w ślad za systemem komunistycznym, lekceważymy pracę kobiet w domu. To znaczy uważamy, że to nie praca, że to jest coś nieistniejącego, nie jesteśmy łaskawi liczyć tej pracy w naszym produkcie narodowym, uważamy, że to jest jakaś rzeczywistość nieistniejąca. Zwracam państwa uwagę na to, że u prymasa Wyszyńskiego jest inaczej: on naprawdę poważnie traktuje wysiłek kobiety w ognisku domowym. To jest praca. To jest praca i można tu mówić o refleksji deontologicznej, choć zapewne żaden z teologów dotychczas analizujących prymasa Wyszyńskiego akurat tak by tego nie sformułował. Ale ja, jako laik, się odważę, mnie z tego punktu widzenia może więcej wolno.

Proszę państwa, i wreszcie, na zakończenie… Prof. Żaryn wyznaczył takie 2 kierunki: nauczanie i praktyka. Ja powiedziałem dużo o nauczaniu, ale muszę powiedzieć też właśnie o praktyce, to znaczy o tym, jak prymas pracował. Ja dzięki uprzejmości Ani Rastawickiej i Iwony Czarcińskiej miałem dostęp… miałem w ręku osobiste kalendarzyki prymasa Wyszyńskiego z kolejnych lat życia prymasowskiego. Ja to powtarzam… Przepraszam, jeżeli ktoś słyszał tę anegdotę, ale ja to będę powtarzał, bo uważam, że to jest bardzo znaczące. Proszę państwa, oglądałem jego dzień pracy, zapisane czynności, które wykonywał. Częstotliwość tych czynności w głównej części planu dnia była 15-minutowa. To znaczy on miał rozpisane, co robi, co ma zamiar zrobić co 15 minut. Proszę państwa – z całym szacunkiem dla napięć pracy parlamentarnej, akademickiej, szkolnej, medialnej – my bardzo często pracujemy jednak w zupełnie innym rytmie. My pracujemy w rytmie godzinnym, no, czasami półgodzinnym. Ale spróbujmy przyspieszyć ten rytm do 15-minutowego i spróbujmy taki rytm wytrzymać przez 33 lata. To wtedy będziemy mogli powiedzieć, że pracujemy tak, jak pracował prymas Wyszyński. Serdecznie wszystkim tego życzę. Bo do tego trzeba też wytrzymałości fizycznej. Dla człowieka, który był chory na płuca, to proszę sobie wyobrazić, co to było.

Już rzeczywiście, proszę państwa, ostatnie zdanie. Istnieje pokusa, by traktować prymasa Wyszyńskiego jako przede wszystkim lidera oporu antykomunistycznego, co natychmiast go szufladkuje, przyporządkowuje do takiej dziedziny postaci historycznych, zasłużonych, ale całkowicie nieaktualnych, ponieważ żywego komunistę w Polsce w tej chwili znaleźć trudno. Mamy inne postawy, podobne, ale dokładnie takich nie mamy. W związku z tym od razu jest pytanie o to, czy to, o czym tu mowa, jest aktualne. Otóż, proszę państwa, m.in. refleksja prymasa nad pracą wydaje się pokazywać, że to jest nie tylko aktualne, lecz także ponadczasowe. To znaczy zarówno nauczanie, jak i przykład życia prymasa Wyszyńskiego to jest z perspektywy zarówno Kościoła katolickiego, jak i polskiej kultury, po prostu element refleksji aktualnej, bo ponadczasowej. Dziękuję bardzo. (Oklaski)

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Bardzo dziękujemy za te niezwykle cenne refleksje i myśli, przemyślenia.

Szanowni Państwo, mamy 10 minut spóźnienia. To nie jest dużo. Myślę, że zrobimy 15 minut przerwy. Tam są przygotowane kawa, herbata i jeszcze coś do tej herbaty i kawy. O 12.35 rozpoczniemy drugą część. Dziękuję serdecznie.

(Przerwa w obradach)

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Szanowni Państwo, rozpoczynamy drugą część naszego spotkania, panel zatytułowany: „Nauczanie i postawa Księdza Prymasa a wychowanie do Patriotyzmu”.

Są tutaj przy stole 4 nasi paneliści… Gdzieś karteczka mi uciekła… Już mam: ksiądz Henryk Zieliński, pan minister Piotr Gryza, pan prof. Żaryn i moja skromna osoba. Uzgodniliśmy, że ja rozpocznę, ale rozumiem, że potem będzie jeszcze otwarta dyskusja.

Szanowni Państwo!

Ja doskonale pamiętam księdza prymasa, bardzo dobrze. To znaczy, że mam to świeżo w pamięci, ale także, jak to mówił papież Franciszek, jest to dobra pamięć, bo pamiętamy przede wszystkim dobre chwile naszego życia i naszej historii. Chciałbym też powiedzieć, że to również będzie świadectwo, chociaż po wystąpieniu pani Rastawickiej trochę nie śmiem. Ale myślę, że jeśli słowo „świadectwo” oznacza z jednej strony żywą pamięć i spotkanie osoby, a z drugiej strony jakby wielkie emocje z tym związane, to słowo „świadectwo” jest tutaj uzasadnione.

Otóż bardzo dobrze pamiętam – i myślę, że to był ten pierwszy moment, kiedy miałem okazję spotkać księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego, to był rok 1966 – gdy w ramach obchodów 1000-lecia chrztu Polski w Krakowie odbyła się procesja z Wawelu na Skałkę. Ta procesja oczywiście odbywała się od setek lat, jednak rzeczywiście ten rok milenijny to był ten rok, w którym kardynał Wojtyła postanowił zrobić to w wielkim formacie – i tak to już do dzisiaj się odbywa – z udziałem praktycznie całego episkopatu Polski. W przeddzień przyjechała kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, było nocne czuwanie. Ale pamiętam jak dziś taki moment, kiedy stałem w okolicach kościoła bernardynów w Krakowie. Był taki zwyczaj, że była bardzo długa procesja z feretronami w zasadzie z całej diecezji, może nawet i archidiecezji, z licznym udziałem księży, sióstr zakonnych, potem były niesione relikwie poszczególnych świętych, szczególnie św. Wojciecha, św. Floriana, na końcu była niesiona głowa św. Stanisława. I tę część oficjalną zamykał jeden z biskupów w stroju pontyfikalnym. A za tą częścią procesji szedł właśnie w czerwonej sutannie ksiądz kardynał Wyszyński z księdzem kardynałem Wojtyłą. No i to się spotkało z olbrzymim aplauzem. Stałem tam z ojcem, który też wykrzykiwał: „Niech żyją!”. Były wielkie oklaski. I muszę powiedzieć, że to tak już było każdego roku, aż do roku 1980.

Ale pamiętam też, że później, kiedy stałem w ogrodach ojców paulinów na Skałce… Ksiądz prymas zawsze mówił kazanie i to kazanie było wyrazem wielkiej troski o pracujących. To zawsze się przewijało. Dzisiaj powiedzielibyśmy: prawa człowieka. Ale to było właśnie takie odważne, stanowcze, a jednocześnie bardzo grzeczne upominanie się o to, co jest niezbędne. Pamiętam – nie wiem, czy to było w roku 1966, czy w kolejnym roku – jak właśnie mówił o dziecku, które nie może na śniadanie dostać bułeczki. To tak aż mi dźwięczy w uszach do dzisiaj.

Oczywiście z tamtego czasu i późniejszego… No, mam tutaj, przydźwigałem „Zapiski więzienne”. Miałem jeszcze wersję miniaturową, ale ona jest gdzieś za dobrze schowana. One są z 1982 r., zostały wydane w Paryżu, ale wiemy, że były też takie bez sygnatury gdzie wydane. Oczywiście wielokrotnie to czytałem. Ale mam też dwie takie może mniej znane książki księdza prałata Zdzisława Peszkowskiego. Jedna została wydana już w roku 1982 w Orchard Lake, tam, gdzie właśnie jest seminarium, w którym ksiądz Peszkowski był wykładowcą, a druga została wydana trochę później: też w Orchard Lake w 1987 r.

Muszę powiedzieć, że te osobiste spotkania z księdzem prymasem miały też drugi wymiar, o którym tu dzisiaj jeszcze nie było powiedziane. Ja przez wiele lat byłem – i jestem nadal, można powiedzieć – instruktorem harcerskim, no a wiedzieliśmy o tym, że ksiądz prymas jest podharcmistrzem. I to było dla nas bardzo ważne, bo wiemy, że w tym czasie, w PRL harcerstwo było takie bardzo czerwone. My oczywiście staraliśmy się, żeby ono nie było czerwone. No i właśnie osoba księdza prymasa była dla nas szczególnie ważna. On był tym symbolem przedwojennego harcerstwa. I to nas jakoś niezwykle wzmacniało. Muszę powiedzieć, że już później dowiedziałem się o bardzo ciekawej korespondencji, jaką ksiądz prymas prowadził ze Związkiem Harcerstwa Polskiego poza granicami Kraju. Mam tu przed sobą list z 8 sierpnia 1969 r. kierowany do władz ZHP poza granicami Kraju z okazji poświęcenia sztandarów, które miały być wręczane na Monte Cassino. Tak więc tutaj ten element patriotyczny niezwykle mocno jest podkreślony. Jest mowa o tych sztandarach, w związku z tymi sztandarami o pracy sióstr, warszawskich sióstr wdzięcznej pracy, które wrażliwymi dłońmi się trudziły nad tymi sztandarami. Ten list jest bardzo długi, ale może odczytam 3 krótkie akapity: „Gdy będziecie wręczać, Drogi Księże Profesorze i Drogi Ojcze, sztandar harcerskiej polskiej młodzieży za granicą, powiedzcie im, że Polska żyje, Polska pracuje, Polska nie traci nadziei, Polska wierzy, Polska miłuje, Polska idzie w przyszłość. Powtórzcie młodzieży harcerskiej słowa, które wypowiada prymas harcerz. Powiedzcie naszej młodzieży, że Polska ogarnia ją ramionami matki. Jedna jest Polska, wspólna matka, jej ramiona dla wszystkich dzieci. Jedno ma serce i wszyscy znajdą w nim miejsce. Powiedzcie młodzieży harcerskiej, że ta Polska wyciąga do nich ramiona, aby nigdy nie zapomnieli o ojczyźnie, aby wszędzie, gdziekolwiek rzucą ich obowiązki i zadania życiowe, pamiętali, iż należą do wspólnej ojczyzny. Ta wspólna Polska, z której wyrośli w krwi swoich praojców i ojców, idzie za nimi swoim uważnym wzrokiem i nieustannie nad nimi czuwa. Podobnie harcerstwo wzywa nieustannie do czujności. Czuwaj! To «Czuwaj!» wypisane jest na znaku, który przypomina krzyż, bo krzyż jest zawsze znakiem czuwania, czujności, gotowości, ofiary i służby”.

Muszę powiedzieć, że takim niezwykle ważnym elementem dla harcerstwa i istotą całego harcerstwa jest oczywiście prawo i przyrzeczenie harcerskie. I harcerze przez długie dziesięciolecia korzystali z komentarza do prawa harcerskiego księdza Jana Mauersbergera, który jeszcze przed wojną był przewodniczącym ZHP. Mam zresztą tutaj takie wydanie, w Londynie ZHP poza granicami Kraju w 1966 r. wydało właśnie ten komentarz księdza Mauersbergera. Ale takim największym skarbem harcerskim, który mamy, jest właśnie komentarz do prawa harcerskiego napisany przez księdza prymasa. Muszę powiedzieć – to jest rok 1970 – że to było dla nas niezwykle, niezwykle ważne, bo nagle się okazało, że już nie tylko harcerz, nie tylko podharcmistrz, ale jakby patron czy protektor, czy opiekun harcerstwa pisze komentarz do przyrzeczenia i prawa harcerskiego. Tu oczywiście w krótkich zdaniach jest to objaśnione, są te najważniejsze zapisy. Wiemy, że punktów prawa harcerskiego jest 10. Pierwszy: „Harcerz służy Bogu i Polsce i sumiennie spełnia swoje obowiązki”, a więc jesteśmy bardzo blisko tego patriotyzmu, o którym dzisiaj tutaj szczególnie mówimy. I słowa komentarza księdza prymasa: „Pamiętam, że mam Ojca w niebie, który jest Miłością i Prawdą. Z Ojca czerpię, przez Chrystusa, syna Bożego i mojego brata, prawdę o Ojcu i miłości do całej rodziny ludzkiej. Mój Ojciec Niebieski jest Ojcem ludów i narodów. Jest Ojcem mojego Narodu, z którego woli Naród żyje, działa, pracuje, tworzy dzieje, cierpi i zwycięża, daje mi wspólnotę ojczystą, język, kulturę. Jestem wszczepiony w mój Naród, do którego posłany jest przez Chrystusa Kościół z prawdą i miłością”. Punkt drugi: „Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy”. I komentarz: „Słowo Boże oznacza prawdę, która wyzwala, i miłość, która jednoczy. Mam promieniować prawdą w miłości. Słowo moje niech ujawnia prawdę i niech będzie zawsze w miłości. Unikam słów popędliwych, gniewnych, złośliwych i obłudnych. Jestem wierny Słowu Bożemu i Słowu, które promieniuje z warg i myśli moich”. Punkt piąty… Niektórzy się zastanawiają, czy on może dotyczyć harcerek, bo on brzmi: „Harcerz postępuje po rycersku”, więc niektórzy to próbują zmieniać na: „Harcerka postępuje po rycersku”… No ale wiemy, że to jest sprawa zupełnie oczywista. I ksiądz prymas pisze tak: „Postępować po rycersku, to znaczy być zdolnym do ofiary z siebie, do poświęcenia siebie aż do krwi za sprawy Boże i ludzkie. Rycerz nie godzi w ludzi, tylko w zło. Nie toczy walki, by zwyciężać innych, tylko siebie i to, co w nas nie jest godne człowieka. Rycerz unika walki podstępnej, ale umie stanąć jasną twarzą wobec każdego, który się uważa za wroga, by mu powiedzieć: «Bracie!»”. No więc takie to słowa do harcerzy w tym pięknym komentarzu do prawa harcerskiego skierował po wieczne czasy ksiądz prymas Wyszyński.

Mam przed sobą też kolejny list, który jakby jest odpowiedzią księdza prymasa do naczelnictwa ZHP poza granicami Kraju, do naczelnika w związku z nadaniem mu, jak tutaj jest napisane, krzyża harcmistrzowskiego. To jest też grudzień 1969 r. „Z wielką pociechą serca przeczytałem wasz list z 6 grudnia roku Pańskiego 1969. Ucieszyłem się przyznaniem mi krzyża harcmistrzowskiego. Raduję się waszą wiernością ideałom harcerstwa, którym i ja służyłem przez długie lata”. No więc to są takie piękne słowa.

Nie mam wątpliwości, że ksiądz prymas to wzór męża stanu, że etyka i wiara tutaj się spotykały. Te moje spotkania z księdzem prymasem też jakoś odcisnęły na mnie swoje piętno.

Słuchając też tych przemyśleń, które przed przerwą usłyszeliśmy… Myślę, że wśród tych cech tutaj podnoszonych jest, można powiedzieć, wiele takich, które jakby są immanentną cechą harcerstwa i być może one gdzieś tam to swoje źródło mają. Przede wszystkim myślę o tej pedagogice wartości i skutecznego działania. Bo było pokazane przez referentów, że z jednej strony była ogromna wierność wartościom, a z drugiej strony skuteczność. Ja muszę powiedzieć, że jak rozmawiam z harcerzami, to my wiemy, że jak pada deszcz, to biwaku się nie odwołuje. I to jest jakby ten fenomen harcerstwa: zaplanowaliśmy, jesteśmy wierni i zasadom, i pewnym przedsięwzięciom. I patrząc na ten trudny, czy najtrudniejszy okres księdza prymasa, myślę, że to tak było, że on miał świadomość – zresztą te jego doświadczenia przedwojenne to pokazywały – że jest z jednej strony nieprzekraczalna granica etyczna, a z drugiej strony jest realny świat, który ma swoje wady, ma pewną inercję, i że to musi się jakoś spotkać, ażeby z jednej strony być wiernym zasadom, a z drugiej strony jednak iść do przodu w zakresie wykonywania określonych czynności.

Oczywiście samo pojęcie patriotyzmu jest niezwykle szerokie. Z jednej strony jest integralne, a z drugiej strony składa się z wielu szczegółów. Jednak nie ma wątpliwości, że to, co nas najbardziej urzeka, a myślę tu także, a może przede wszystkim o wychowawcach czy o młodzieży, to właśnie ta zgodność czynów ze słowami, bo to jest najważniejsze u wychowawcy. Ja czasami mówię, że wychowanie polega na tym, żeby zbudować dobro w sobie. Zbudowanie dobra w sobie to 3/4 sukcesu, a dopiero ta 1/4 to jest dzielenie się tym dobrem z innymi. Niektórzy próbują odwrócić tę proporcję, odwrócić tę kolejność. I właśnie to, że ksiądz prymas… Zresztą specjalnie tak ten tytuł z panem prof. Żarynem sformułowaliśmy: „nauczanie i postawa”, prawda? Wiemy, że postawa często bardziej naucza i kształtuje niż słowa.

Ostatnie moje myśli: wrażliwość i skuteczność, dobro i wartości a skuteczne działanie. No, to jest duże wyzwanie i myślę, że ksiądz prymas niejednokrotnie sobie musiał odpowiadać na to pytanie. My tu, w Senacie też musimy sobie każdego dnia, szczególnie gdy są obrady, na to pytanie odpowiadać. Bo można oczywiście uciec w deklaratywność. My tu możemy różne najwspanialsze ustawy stanowić, tyle tylko, że one niekoniecznie muszą w dobrym kierunku zmieniać ten świat czy nasze państwo, nasz naród. I muszę powiedzieć też tak, że niezwykle ważna jest ta budowa wrażliwości, szczególnie w szkole. Osoby niewrażliwe nie odczuwają potrzeb, nie mają wrażliwości na dobro, na piękno, na nasze tradycje narodowe, wartości, potrzeby bliźniego. To jest niesłychanie ważne. I cierpieliśmy, kiedy kolejne lektury wykreślano z katalogu lektur. To jest tylko jeden z elementów. Wiemy, że oczywiście tę wrażliwość najbardziej się buduje na lekcjach języka polskiego, na których to nie jest jedynie nauka języka, tylko całej naszej kultury, ale również w każdym elemencie tego, co się dzieje w szkole. Dla mnie oczywiście szczególnie ważne jest dziś, kiedy mamy tak niezwykle dynamiczny rozwój technologii, szczególnie technologii informacyjnych, to, żeby zachować to człowieczeństwo w nas i tę wrażliwość. Dlatego jeszcze raz bardzo dziękuję państwu i panu senatorowi Żarynowi za to dzisiejsze spotkanie.

Pan mówił jeszcze o tej istocie pracującej, pokonującej przeciwności, inercję, o wysiłku. Też odniesienia do harcerstwa jakoś mi się tutaj pojawiały. I ten plan dnia… no, wiemy, że to zawsze tak było. Tak więc mamy tutaj z czego czerpać. Rzeczywiście, bardzo się troskamy o to, jakie to harcerstwo jest dzisiaj. Wiemy, że to wszystko jest dziś trudne, niemniej to przesłanie księdza prymasa warte jest oczywiście przypomnienia, wskazania i właśnie pokazania jako też zadania, jako zadania do wykonania. Zresztą ta jego heroiczność w niezwykle trudnych warunkach też jest jakimś takim pokazaniem, że można przekraczać siebie, że można przekraczać nasze słabości. To w wychowaniu, o którym tu dzisiaj mówimy, jest niezwykle ważne. Dziękuję bardzo.

I zapraszam księdza redaktora naczelnego.

Redaktor Naczelny Tygodnika „Idziemy” Henryk Zieliński:

Może też zacznę od odrobiny świadectwa. Proszę państwa, gdy mówię – pani Iwona Czarcińska mnie zna od tej strony kaznodziejskiej czy literackiej, dziennikarskiej – lub piszę „mój prymas”, to jest on jeden: to jest Prymas Tysiąclecia. Dlaczego o nim mówię „mój prymas”? Otóż jeśli chodzi o nasze doświadczenia, to miałem okazję spotkać księdza prymasa po raz pierwszy w roku 1965, czyli jeszcze rok wcześniej, i to miałem okazję spotkać go osobiście, kiedy między sesjami Soboru Watykańskiego II przyjechał i wizytował parafie przed 1000-leciem chrztu Polski. I wizytował także parafię sąsiednią w stosunku do tej, w której mieszkali moi rodzice. To była parafia Leoncin na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej. Rodzice mnie tam zabrali. Oczywiście przyjazd prymasa Wyszyńskiego był właśnie takim wydarzeniem, jakie potem mogliśmy rozpoznawać tylko w czasie wizyt Ojca Świętego Jana Pawła II. To było wielkie wydarzenie. Ludzie z okolicznych parafii ciągnęli. Wypełniony był nie tylko kościół, ale także cały teren wokół kościoła. Niesamowita ludzka ciżba. Z rodzicami znalazłem się w samym środku kościoła. Ksiądz prymas szedł i rozdawał przywiezione z Włoch – w Polsce nie można było tego nabyć – obrazki z Matką Bożą, obrazki z Panem Jezusem i takie medaliki zawieszane jak broszka w klapie marynarki. I szedł… Oczywiście ksiądz prymas niestety nie przewidział, że będzie aż taki tłum ludzi. Zatrzymał się zakłopotany w połowie kościoła parafialnego w Leoncinie z jednym medalikiem w dłoni i mówi: „No, zobaczcie, nie przewidziałem, przepraszam… Komu dać ten ostatni?”. I zauważył mnie – nie wiem, miałem pewnie 80 cm wzrostu – gdzieś tam w tym tłumie ludzi i mówi: „Ponieważ ty jesteś taki najmniejszy tutaj i żeby cię ci ludzie nie zgnietli, to ten ostatni będzie dla ciebie”. I ten wielki Prymas Tysiąclecia, któremu właśnie skandowano, klaskano, w którego wpatrzeni byliśmy wszyscy jak w niekoronowanego króla Polski, ale jednocześnie rzeczywiście kogoś, kto miał w tamtych czasach władzę legata papieskiego, zastępcy papieża na nasze tereny, na teren za żelazną kurtyną… Ten wielki prymas, w tym majestacie purpury, z biretem… Wiecie, to trzeba było widzieć, jak on chodził, jak on się poruszał. I ten wielki prymas przykucnął przede mną i mi wpiął w klapę marynarki ten ostatni medalik. Ja się czułem bardziej dumny niż w ostatnią sobotę, gdy mnie pan prezydent dekorował Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. To było bardzo ważne, co zrobił pan prezydent, ale tamto było dla mnie ważniejsze, absolutnie ważniejsze. To było wyjątkowe. I ja od tej pory ośmieliłem się wobec księdza prymasa tak bardzo, jak dziecko potrafi się ośmielić wobec kogoś dorosłego, kto wyciągnie do niego dłoń, tak bardzo, że od tej pory nie miałem żadnych barier wobec księdza prymasa. To był mój prymas, to był mój znajomy, był jak mój wujek. To był ktoś mi bliski. I to trwało również wtedy, kiedy wstąpiłem do seminarium duchownego i przyjmował mnie mój prymas, kiedy byłem klerykiem w jego asyście pontyfikalnej, służąc mu podczas największych uroczystości w katedrze warszawskiej. I kiedy ksiądz prymas przychodził pieszo, a często przychodził pieszo, np. na pasterkę czy na rezurekcję, kiedy przychodził wcześniej, a przychodził jakieś 20 minut wcześniej, do zakrystii… Ten wielki prymas, przed którym mój rektor seminarium drżał, przychodził i sobie z nami po prostu żartował.

Kiedyś mnie spotkał, jak stałem przy lustrze – no, wiadomo, asysta pontyfikalna, kilku kleryków dopuszczonych do tego zaszczytu – i układałem sobie bujną wówczas fryzurę. Nie zauważyłem, że ksiądz prymas stanął mi za plecami. A on położył mi rękę na ramieniu z tyłu i mówi: „Tak, ja kiedyś też tak się czesałem. Po pierwsze, jak miałem co. A po drugie, to też mi się kiedyś wydawało, wiesz, że jak jestem w kościele, to wszyscy na mnie patrzą. Ale wyrosłem z tego”.

(Wesołość na sali)

I to były takie pogawędki z księdzem prymasem o różnych sprawach, z tym wielkim prymasem.

Jeszcze kilka rzeczy, zanim przejdę bezpośrednio do tematu, uzupełniających to, co panowie mówili. Np. o tym etosie pracy księdza prymasa. Proszę państwa, to mi opowiadał ówczesny sekretarz, nie ksiądz prymas, tylko ówczesny sekretarz księdza prymasa, ksiądz prałat Bronisław Piasecki. Ksiądz prymas miał taki zwyczaj, że nigdy się nie spóźniał na wizytacje i na różne spotkania. Czasami wyjeżdżał dużo wcześniej. I kiedy widać było już wieże kościoła, do którego jechali, zatrzymywał się jakieś 500 m, 1 km przed parafią, bo mówił, że z jednej strony nie chciałby się spóźnić ze względu na szacunek dla ludzi, a z drugiej strony nie chciałby przyjechać za wcześnie, gdyż wiedział, że może w ten sposób sprawić kłopot, bo jeszcze chorągwie nieprzygotowane, ogień w kadzielnicy nierozpalony itd., itd. Ksiądz prymas był punktualnie. I często czekał gdzieś tam 500 m przed parafią, żeby przyjechać w odpowiednim czasie. I jadąc na wizytację bodajże do Błonia – tam po drodze, jak się jedzie, są duże tereny uprawne, ogrodnicze, PGR „Białuty” i rozmaite inne, ale także dużo gospodarstw prywatnych – a jechali akurat latem, ksiądz prymas się zatrzymał w polu. Zauważył, a to była sobota, że jakiś pan, jakiś rolnik – akurat to było pole, na którym uprawiano kapustę – idzie przez to pole kapusty i sypie jakiś nawóz czy jakiś proszek przeciwko owadom, no, coś sypie. Więc ksiądz prymas, jak to ksiądz prymas, zatrzymał się i mówi: „Synu, co ty robisz? Przecież to już gotowe jest do jedzenia, przecież to dla ludzi, ludzie to będą jeść. Co ty robisz? Ludzie się potrują. To do jedzenia”. A ów człowiek, trochę zaskoczony, mówi do księdza prymasa: „Eminencjo, do jedzenia to ja mam tam, za stodołą, a to do miasta jest”.

(Wesołość na sali)

No właśnie, do miasta. Ksiądz prymas często, mówiąc o etosie pracy, i to obojętnie, czy mówił do nas księży, kleryków, czy mówił do robotników w fabryce, czy mówił do rolników, mówił: „Słuchaj, to dla ludzi. Rób tak, żebyś mógł temu człowiekowi spojrzeć potem w oczy”. Ksiądz prymas usiłował… Komunizm zniszczył… wprowadził pewną anonimowość pracy: pracuje się dla państwa, a ludzie otrzymują od państwa produkty, państwo żywi naród. Ksiądz prymas pokazywał, że nie, że relacja między producentem a konsumentem, bezpośrednia relacja, ludzka, jest warunkiem uczciwości pracy. Musimy widzieć tego człowieka. Pracujemy dla drugiego człowieka, nie dla państwa, i pracujemy dla Pana Boga.

Oczywiście to, co mówił pan docent Skibiński, jest racją: pracując, my się zbawiamy w takim znaczeniu, że również jakiś trud związany z pracą jest elementem naszego zbawienia. A ksiądz prymas mówił jeszcze jedno, mianowicie mówił, że również praca ludzka jest swego rodzaju naprawianiem świata po grzechu pierworodnym. My również udoskonalamy ten świat i się zbawiamy właśnie również w ten sposób.

Drugie zabawne wydarzenie związane z księdzem prymasem, zabawne, ale pokazujące właśnie, jak mu zależało na integracji narodu i jak on podchodził do przeszłości, do przebaczenia. To jest wątek nieopracowany chyba przez żadnego historyka. Zatem tu do panów historyków o tym mówię, jak i do pani z Instytutu Prymasowskiego. Otóż opowiadał mi to z kolei ksiądz nieutytułowany tak bardzo, ale jeden z najlepszych historyków kościoła, ksiądz doktor Zbigniew Skiełczyński, w pewnym momencie dyrektor archiwum w Łowiczu. Otóż kiedy upadło powstanie warszawskie… Ksiądz prymas był kapelanem m.in. w szpitalu powstańczym w Laskach i był kapelanem – jako chyba „Radwan III”, bo „Radwan II” to był ksiądz proboszcz z katedry, a on był „Radwan III” – tzw. Rzeczypospolitej Kampinoskiej. Ja mam to szczęście, że moi dziadkowie i moi rodzice mieli w czasie okupacji hitlerowskiej okres pełnej wolności od 31 lipca 1944 r. do 2 października 1944 r. Tam była Rzeczpospolita Kampinoska, po prostu to był kawałek wolnej Polski i tam właśnie kapelanem był prymas Wyszyński. Kiedy powstanie upadło, ksiądz prymas razem z powstańcami… Część, jak wiemy, poległa pod Jaktorowem, usiłując przedrzeć się w kierunku Gór Świętokrzyskich i lasów pod Piotrkowem. Ksiądz prymas – udało mu się ujść z tego wszystkiego – szedł przez Puszczę Kampinoską, uciekał w kierunku Łowicza. I kiedy w nocy dotarł w okolice Łowicza… To było gdzieś w okolicach parafii Zduny, ja zapomniałem, która to jest parafia, a ksiądz Skiełczyński nie żyje, nie mogę go dopytać, czy to była parafia Zduny, czy jakaś inna. Ksiądz prymas, kiedy dotarł do tej parafii, zaczął kołatać do drzwi i mówić, że jest księdzem, który ucieka z powstania warszawskiego, i żeby proboszcz go przyjął. Proboszcz nie przyjął go. Mało tego, nakrzyczał na niego: to przez takich jak wy mamy zniszczoną Warszawę, naraziliście tylu ludzi na śmierć, na cierpienie. No, taka była rzeczywistość. Zdarzały się takie postawy po powstaniu warszawskim, że niektórzy mieli pretensję do powstańców warszawskich o zniszczenie miasta, o rzekomo niepotrzebne cierpienia. I ksiądz prymas wtedy w nocy szedł z tej plebanii tak zupełnie przed siebie przez wieś i spotkał jakąś starowinkę, troszeczkę tak jak Eliasz wdowę z Sarepty Sydońskiej. I ona pyta: „Dokąd ksiądz idzie?”. Ta kobieta kopała pod osłoną nocy resztki ziemniaków na polu, gdyż pod osłoną nocy było mniejsze zagrożenie, że jakiś samolot niemiecki przyleci i ostrzela, bo były ostrzały ludzi zwyczajnie kopiących ziemniaki, nie tylko powstańców. A ksiądz prymas mówi, że no właśnie z powstania i w ogóle i że szuka tutaj jakiegoś noclegu. I ta starowinka sama przechowywała księdza prymasa przez kilka miesięcy w swojej chałupie, karmiąc go tym, co miała, ziemniakami i mlekiem. I potem… Ale dlaczego ja to opowiadam? Otóż kiedy skończyła się wojna, prymas… ksiądz Wyszyński został powołany wkrótce na biskupa lubelskiego, potem na prymasa Polski oraz metropolitę warszawskiego i gnieźnieńskiego i zorientował się, że jest właśnie na tym terenie, gdzie go nie przyjęto. Któregoś wieczoru wybrał się, pojechał do tego księdza, który go nie przyjął, i mówi: „Proszę księdza, no, nie możemy tak żyć w niedopowiedzeniu. Jak ksiądz ma mi coś do powiedzenia, to słucham. Jak nic, to umówmy się tak, że dokąd ksiądz nie będzie miał nic do powiedzenia, to żeby księdza nie kłopotać, będą tutaj przyjeżdżać na wizytacje biskupi pomocniczy. A ja księdza ani nie będę awansował, ani nie będę degradował. Zostawmy to Panu Bogu”. Właśnie na tym polegała ta postawa przebaczenia i ta wielkoduszność prymasa Wyszyńskiego, miedzy innymi na tym.

Ale także gdy chodzi o etos pracy – przepraszam, że wchodzę troszeczkę w to, ale chciałbym to dodać, bo niejako prymas jest mi tak bliskim człowiekiem, a ostatnio byłem u niego w niedzielę, że jak jest coś ważnego, to chciałbym, żeby to państwu także pozostało – jeszcze dodam coś do tego, co mówił pan docent Skibiński. Pamiętacie państwo może, że w „Zapiskach więziennych” jest mowa o tym – on sam opisuje – jak widzi ten zaniedbany ogród w Stoczku Warmińskim i znajduje tam zdezelowane grabie, taczkę, coś tam innego. Remontowali to, ale jak oni dbali o narzędzia pracy. I on nie potrafi zrozumieć tych komunistów, którzy zajmują się materią – on jest specjalistą od ducha – bo jak oni chcą zbudować normalną Polskę? Już pal sześć ich całą ideologię, ale jak oni chcą zbudować normalną i sprawiedliwą Polskę, kiedy ich etos pracy leży, kiedy oni, nawet jeżeli kiedyś wzięli te jego grabie i udawali, że coś tam robią, to nie odnieśli tego na miejsce, tylko zostawili pod jabłonką. Dla prymasa jest to coś… Jemu nie tylko żal tych ludzi, ale jemu żal tej Polski, której nie da się zbudować, mając taki etos pracy.

Dalej. Jak ksiądz prymas to sobie…

A, jeszcze co do tych ludzi kultury. Nie wiem, czy państwo to pamiętacie, a warto do tego wracać. Pamiętacie może kazanie księdza prymasa – nie pamiętam, z którego roku, bo nie przygotowałem się z tej dziedziny – w kościele Świętego Krzyża, kiedy on właśnie mówił do ludzi kultury, że ich zadaniem jest być jak pies: lizać rany narodu. Tak mówił o etosie, prawda? To spójrzmy – to tak à propos tego wszystkiego, co dzisiaj się dzieje – czy ludzie kultury liżą rany narodu, czy je jątrzą po prostu, czy je otwierają, czy też nawet ranią naród w zakresie jego tożsamości?

Ale przechodzę już bardziej do tematu. Ksiądz prymas – rzeczywiście dobrze, że panowie, organizując to sympozjum, odróżnili praktykę, np. życia, i nauczanie, bo to rzeczywiście było z jednej strony bardzo spójne, a z drugiej strony takie bardzo dwutorowe, tak jak 2 tory spięte ze sobą – bardzo podkreślał… Trzeba zaznaczyć jeszcze, że w tym patriotyzmie księdza prymasa… że on bardziej podkreślał znaczenie narodu niż państwa. Trzeba być świadomym tego, że mówimy o człowieku – to mówię szczególnie do ludzi młodszych – który się urodził w czasach, kiedy państwa polskiego nie było. Chodził do szkoły, w której go uczyli w języku rosyjskim. Ta szkoła vis à vis kościoła w Zuzeli, który w tej chwili jest… Vis à vis kościoła stała ta szkoła, w której uczono go wobec obrazu cara wszystkiego po rosyjsku. Po polsku mówiło się w domu i w kościele. Ten człowiek miał świadomość, również dlatego, że… Spójrzcie: jego czas posługiwania przed prymasostwem w wolnej Polsce to było tylko te 20 lat, a reszta to był czas, kiedy Polska była zniewolona albo kiedy jej na mapie nie było. Dlatego ksiądz prymas jest świadomy tego, że fundamentem jest przede wszystkim naród. Państwa może nie być. To znaczy może go nie być, ale tu nie chodzi o to, że jemu nie zależało na państwie, tylko o to, że miał świadomość prymatu narodu wobec państwa. I dlatego przede wszystkim mówił o narodzie. Mówił ciągle o narodzie przede wszystkim, o godności narodu dlatego, że w państwie, które było państwem zniewolonym przez Moskwę, trzeba było właśnie się odwołać także do narodu. I gdzie on widział tożsamość tego narodu?

Otóż na tożsamość tego narodu składało się wiele czynników. Pierwsza sprawa: 1000-letnia historia tego narodu świadczyła o jego godności. Pamiętajcie państwo, że to nauczanie o 1000-letniej godności narodu u prymasa Wyszyńskiego miało charakter poniekąd polemiczny. Święto odrodzenia Polski świętowano hucznie. Był Stadion Dziesięciolecia. Ale jakiego 10-lecia? No, oczywiście dla komunistów historia Polski zaczęła się 22 lipca 1944 r., wtedy świat się zaczął. A to, co było przedtem? Niszczenie dworków szlacheckich, niszczenie świątyń, cenzura dotycząca wielu zabytków piśmiennictwa, zabytków kultury. Prymas podkreślał: ten naród ma 1000 lat. I obchody Millenium chrztu Polski były elementem przywracania nam naszej godności i 1000-letniego dziedzictwa. Ksiądz prymas… Znowu jest kapitalny jego opis, jak on w tym Stoczku Warmińskim… Pamiętacie państwo, jak w „Zapiskach więziennych” opisuje, że ma taką medytację poranną, widzi przed sobą piękne drzewo, chyba świerk czy jodłę, a na szczycie tej jodły siada wrona i kracze. I prymas pisze: „Ty, wrono, myślisz, że to wszystko jest twoje. Ciebie nie będzie, ty odlecisz, a drzewo będzie rosło”. I robi taką medytację, odnosząc to… My oczywiście z dziką satysfakcją czytaliśmy ten fragment „Zapisków więziennych” w stanie wojennym, kiedy WRON-a pojawiła się, zawłaszczyła naszą ojczyznę i wydawało się, że to jest jej kraj. Odczytywaliśmy to jako w pewnym sensie taki proroczy opis. Ale prymas Wyszyński pokazuje właśnie, że różne wrony przychodzą i kraczą. Naród jest jak dąb, to jest właśnie ta rzeczywistość, to wielkie drzewo, które jest wrośnięte w polską ziemię. Naród, rodzina – tak.

Ale ksiądz prymas bardzo mocno także podkreślał, że elementem polskiej tożsamości jest maryjność. I tu nie chodziło tylko o to, że ta maryjność była integralną częścią pobożności ludowej, do której prymas, zdradzony przez znaczną część polskiej inteligencji, po prostu zdradzony… Proszę państwa, przypomnijmy sobie, co robili ludzie z KIK, z „Więzi” i inni wobec prymasa Wyszyńskiego, jak słali na niego donosy do Watykanu, jak stali na Placu Świętego Piotra w czasie Soboru Watykańskiego II, rozdając uczestnikom Soboru Watykańskiego II ulotki wymierzone przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, który kościół w Polsce cofa do średniowiecza. Prymas był zdradzony wielokrotnie. I on opiera się na mądrości narodu jako całej wspólnoty, ale jednocześnie jest świadomy, jakie znaczenie ma w tym wszystkim także pobożność ludowa. I nie tylko dlatego, że ta nasza pobożność ludowa była w znacznej mierze maryjna. On również był świadomy tego, że ta pobożność maryjna była tym, co przez wieki ratowało naszą tożsamość. Jest świadomy tego, jaką rolę pełnił obraz Matki Bożej w jego rodzinnym domu, kiedy godła nie można było powiesić, kiedy obraz Matki Bożej był jakby czymś zastępczym wobec polskiego godła i był przez carat tępiony z taką samą zaciekłością jako element polskości. Ale ksiądz prymas ma także świadomość… To jest też ciekawy temat – to historykom zostawię do zbadania, bo za mało czasu mamy w tej chwili – jakie ksiądz prymas miał pewne swoje analizy, zresztą w łączności z paulinami z Jasnej Góry, jeśli chodzi o kult maryjny w naszej polskiej tożsamości. Relacje kultu Matki Bożej i kultu Opatrzności Bożej… To jest, tak na marginesie, bardzo ciekawy wątek, dlatego że w pewnym momencie nam kult Opatrzności – ja nie mówię, że nie wierzę w Opatrzność Bożą – usiłowano zaserwować, i to jest szerszy wątek do pociągnięcia, po Sejmie Czteroletnim jako zastępczy wobec kultu maryjnego. To jest wątek do rozwinięcia.

I przechodząc już… Przepraszam, skracam już. Ksiądz prymas swoją postawą uczył patriotyzmu, uczył przez miłość do wszystkiego co polskie, do ludzi. Rzeczywiście niezwykły szacunek dla ludzi. On miał takie piękne powiedzenie i od tego zaczynał każde kazanie: „Umiłowane Dzieci Boże! Dzieci Moje!”. To nie był slogan. Rzeczywiście to było dostrzeżenie godności dziecka Bożego w każdym człowieku.

Druga sprawa to umiłowanie języka ojczystego, piękna tego języka. To był język sienkiewiczowski. Ja nie wiem tego, bo nigdy nie pytałem o to księdza prymasa, czy on świadomie stylizował język na język Sienkiewicza, czy też po prostu dlatego, że wyniósł to… Po prostu Sienkiewicz pod strzechami polskich domów był tym, co oprócz Biblii było najczęściej czytane. W każdym razie język prymasa Wyszyńskiego był językiem sienkiewiczowskim.

Dalej: umiłowanie historii ojczystej – jak ten człowiek znał historię! – szacunek wobec wiary, wreszcie szacunek i umiłowanie przyrody. Proszę państwa, jak się czyta choćby „Zapiski więzienne” księdza prymasa albo jego kazanie z rocznicy święceń w Zuzeli, to widać, jak on opisuje polską przyrodę, te nieśmiałe stokrotki, te bociany, które przylatują, to wszystko… Widać, że on, pisząc o Polsce czy mówiąc o Polsce, pisze po prostu o własnej matce.

Dalej. Oczywiście były także pewne deklaracje, nauczanie. Pamiętamy pewnie wszyscy ten fragment kazania księdza prymasa z czasu, kiedy już spodziewał się aresztowania, kazania w 1953 r., gdy mówił, że będą go oskarżać o to, że prymas zdradził: miłuję ojczyznę bardziej niż swoje serce. I rzeczywiście to tak było. Pamiętam fragment kazania… nie fragment kazania, ale całe kazanie księdza kardynała prymasa Wyszyńskiego z 26 sierpnia 1980 r., kiedy już była „Solidarność” i kiedy prymas dał jakby taki podręcznik wręcz ratowania życia narodowego, tego, jak powinien wyglądać patriotyzm. Zapamiętałem to kazanie również dlatego, że potem to kazanie panie przepisywały na maszynach, na papierze przebitkowym – niektórzy już nie wiedzą, co to był papier przebitkowy – przez kalkę. I akurat byłem jednym z tych, który został wtedy wysłany z panią Teresą Romanowską, aby zawieźć plik tych kazań do Lublina, żeby biskup Pylak rozprowadzał to. Bo przemilczano to. Nauczanie prymasa nie mogło dotrzeć, nie mogło się przebić. To było rozprowadzane właśnie w taki sposób, przemycane. I też po cichu jechaliśmy pociągiem, żeby nikt się nie dowiedział, co my wieziemy do Lublina, a my potajemnie wieźliśmy kazania księdza prymasa.

Dalej: kazanie do neoprezbiterów – ja rzucam tylko takie hasła w tej chwili – po święceniach kapłańskich. Kazanie było kazaniem w czasie święceń kapłańskich, a ksiądz prymas miał taki zwyczaj, że często mówił jeszcze na koniec mszy świętej. I to było na Starówce. Ludzie z innych świątyń, którzy uczestniczyli we mszy świętej np. u jezuitów, po mszy świętej wchodzili, żeby usłyszeć, co prymas mówi na koniec, bo na koniec zwykle padały ważne słowa. I ksiądz prymas mówił w 1980 r. na koniec do neoprezbiterów, posyłając ich właśnie jak owce między wilki: „Pamiętajcie, wy nie macie wrogów. Jesteście posłani do ludzi, którzy inaczej myślą, którzy pobłądzili, ale wy nie macie wrogów. Jedynym waszym wrogiem jest szatan i grzech – z tym mamcie walczyć, a nie z ludźmi”.

Dalej. Czasami niektórzy zarzucali prymasowi jego powściągliwe postawy wobec tego zjawiska, które nazywamy w tej chwili zjawiskiem Żołnierzy Wyklętych. Był rzeczywiście powściągliwy. Ale to wynikało z czego? Z jego doświadczeń. On po prostu wiedział, czym jest wojna, on przeżył powstanie, on nosił na własnych plecach rannych. I rzeczywiście on mówił, wielokrotnie powtarzał, że nie darowałby sobie, gdyby choć jeden człowiek z jego powodu, z powodu nieodpowiedzialnego jego słowa zginął. Swoją drogą dedykowałbym to dzisiaj np. biskupowi Pieronkowi albo jakimś innym duchownym, którzy nieodpowiedzialnie podgrzewają nastroje.

Dalej. No właśnie, to, że próbuje się zakłamać… Bo pan prof. Żaryn na początku powiedział, że właśnie próbuje się to zakłamać w tej chwili i patriotyzm… wszystko zaczyna być u nas nazywane faszyzmem, także przejawy patriotyzmu próbuje się nazywać dzisiaj faszyzmem. Proszę państwa, przypomnę jedno, to jest sprawa stara jak świat. Totalitaryzmy mają to do siebie, że usiłują zawładnąć nie tylko życiem społecznym, ale także duszą człowieka, jego sercem, ba, nawet jego językiem i słownictwem. Jeżeli dzisiaj tych, którzy w 2011 r. się pojawili na ulicach Warszawy – bo nie mówię o jakichś ekscesach – z biało-czerwonymi flagami i wtedy nazywano ich faszystami… Niektórzy dzisiaj każdy przejaw patriotyzmu zaczynają nazywać faszyzmem. Dla mnie było bardzo bolesne, gdy to się zdarzyło przed tygodniem w Watykanie, kiedy kardynał Marx zaczął zarzucać polskim biskupom nacjonalizm – nie faszyzm, ale nacjonalizm, a to już niedaleko – i musiał nas bronić szef watykańskiej dyplomacji: niech eminencja rozróżni patriotyzm i faszyzm. Idzie rzeczywiście ten lewicowy marsz przez instytucje, przez życie społeczne. I nie oszukujmy się, że komunizm upadł. Upadł komunizm w wersji sowieckiej, natomiast neomarksizm jest bardzo aktywny, także w Warszawie, nie oszukujmy się co do tego.

Przypomnę, że takie przeinaczanie słów, obrzucanie ludzi epitetami miało miejsce od samego początku. Przypomnę takie… Nie wiem, czy państwo pamiętacie, pewnie pamiętacie, co napisał Edward Ochab po aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego: niedopuszczalne jest, żeby ten karmazynowy wychowanek Watykanu impertynencko szarogęsił się w naszej ludowej ojczyźnie. Prymasa tak określano: karmazynowy warcholski wychowanek Watykanu. W Polsce patriotów czasami się nazywa warchołami, tzn. niektórzy próbują nazywać ich warchołami, ale to ci, którzy Polski nie kochają.

Kończę, bo czas… (Oklaski)

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Bardzo dziękujemy.

Bardzo proszę o zabranie głosu pana ministra Piotr Gryzę. Bardzo proszę.

Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Zdrowia Piotr Gryza:

Panowie Senatorowie! Szanowne Panie z Instytutu Prymasowskiego Ślubów Narodu! Szanowni Państwo!

Moją refleksję zacznę również od pewnego świadectwa. Ja prymasa bezpośrednio nie spotkałem, ja zostałem wychowany przez ruch założony przez prymasa Wyszyńskiego, czyli Rodzinę Rodzin. Takie osoby jak Maria Wantowska, czy ksiądz Feliks Folejewski, czy obecna tutaj pani Maria Gabiniewicz to te osoby, które przenosiły do mojego świata nauczanie prymasa Wyszyńskiego. I tutaj może takie drobne nawiązanie do tego, co ksiądz powiedział przed chwilą. Otóż pani Maria Wantowska pisała doktorat, już nie pomnę tytułu, z Henryka Sienkiewicza. I przed jej śmiercią – no, nie spodziewałem się, że niebawem nastąpi śmierć – byłem, wizytowałem ją w domu i rozmawialiśmy na temat Sienkiewicza. Ja wtedy byłem jeszcze młody i miałem trochę sceptyczny stosunek do Sienkiewicza, dopiero później odkryłem go należycie. Powiedziała mi – tak sobie przypominam, to jest taki przekaz już z dawnych lat – mówiła o tym, że miała taki dylemat, czego ma dotyczyć jej praca doktorska, i właśnie prymas Wyszyński zwrócił jej uwagę na Sienkiewicza. To takie bezpośrednie odwołanie również do tego, o czym ksiądz przed chwilą wspominał.

Myślę, że to podsumowanie, które sformułował pan senator: wierność wartościom i skuteczność działania, niezwykle trafnie oddaje prymasa. Przy czym ja bym jeszcze dodał przebaczenie, ponieważ prymas przebaczał i dzięki temu w ogóle tworzył przestrzeń wspólnoty. I w tym kontekście trochę bym się nie zgodził z tym, co powiedział pan docent, dlatego że prymas wcale nie walczył z komunizmem. To nie była walka z komunizmem, on bronił godności człowieka, osoby, Kościoła, narodu. I on tak samo by się zachowywał w każdej innej sytuacji, zresztą, jak rozumiem, taka jest intencja tego, co pan mówił. Ale to nie jest według mnie symbol walki z komunizmem, chociaż za chwilę do tego przejdę i będę mówił trochę nie o samym okresie prymasowskim, tylko o okresie we Włocławku. To była postawa obrony godności człowieka, narodu, poszczególnych grup społecznych. I w takim sensie ta postać jest cały czas aktualna. To nie jest ktoś taki, że komunizm się skończył i tracimy go z pola widzenia, ale właśnie ta postawa obrony godności, miłości, jak tutaj już pan senator Żaryn o tym wspominał, jest tą postawą, którą warto naśladować. A tak z innej perspektywy: komunizm w ogóle się nie skończył, dlatego że zależy, jak zdefiniujemy aksjologicznie komunizm. Jeśli będziemy go definiować jako walkę z podstawowymi wartościami i walkę z Kościołem czy walkę z pewną cywilizacją, to on w dalszym ciągu jest.

Zawsze mam w pamięci takie zdanie prymasa z któregoś z kazań, które mówi o jego stosunku do narodu. Przywołam to zdanie: jeśli będą nam mówić, że gdzie indziej są najpiękniejsze kwiaty, nie będziemy się z nimi spierać, ale ze szczególną miłością będziemy patrzeć na własne. Przywołam też takie kazanie, dostępne w zasobach cyfrowych Polskiego Radia, w którym prymas mówi o Polsce. Przywołam pierwsze zdanie, kiedy mówi do Polaków, którzy przyjechali z Polski, zwraca się do nich, przywołując ojczyznę, i mówi: naszej najświętszej matki Polski. Taki naturalny szacunek, taka pełna godność w stosunku do tej tradycji, z której wyrastał.

I teraz może kilka refleksji związanych z okresem włocławskim. Ksiądz Wyszyński studiował katolicką naukę społeczną. I we Włocławku – wiemy, że ta katolicka nauka społeczna to wtedy były przede wszystkim „Rerum novarum”, „Quadragesimo anno” – wdrażał w praktyce zasady katolickiej nauki społecznej. Pan docent już o tym wspominał czy pani Anna z Instytutu Prymasowskiego. Ksiądz Wyszyński z jednej strony… No, ja mam w pamięci zdjęcia, na których ksiądz Wyszyński uczestniczy w manifestacjach robotniczych pod hasłem „Chleba i pracy”. Takie zdjęcie widziałem. Kiedy uczestniczy w chrześcijańskich związkach zawodowych, uczestniczy w Chrześcijańskim Uniwersytecie Robotniczym… Też spotkałem się z takim źródłem, które mówiło, że był członkiem Stowarzyszenia Robotników Chrześcijańskich, co jest o tyle może istotne – i za chwilę będę o tym mówił – że prawdopodobnie dobrze znał księdza Zygmunta Kaczyńskiego, znaczy może nie dobrze, ale znał Zygmunta Kaczyńskiego, i jego pobyt w więzieniu w czasie, kiedy było podpisywane porozumienie… Ksiądz prałat Kaczyński był redaktorem naczelnym „Tygodnika Warszawskiego”, wcześniej proboszczem parafii Wszystkich Świętych, bodajże ministrem kultury. Ale mniejsza z tym w tej chwili…

(Głos z sali: Oświaty.)

Minister oświaty…

(Głos z sali: W rządzie polskim.)

…w rządzie polskim.

Tak więc z jednej strony był związany z tymi ruchami robotniczymi, a z drugiej strony był kapelanem Sodalicji Mariańskiej Ziemian Ziemi Kujawsko-Dobrzyńskiej. Z kolei w innym źródle była taka informacja, że w ogóle był kapelanem Związku Ziemian, nie tylko sodalicji. No, to zależy od dostępnego źródła. To pokazuje pewne takie całościowe spojrzenie w działalności społecznej. Jednocześnie, proszę państwa, ja spotkałem się z opinią zmarłego już profesora katolickiej nauki społecznej – prof. Galewicza czy Galewskiego, już nie pamiętam dokładnie nazwiska – że prymas za swoją działalność w ruchu robotniczym był nazywany czerwonym księdzem. Z takimi ocenami swojej działalności się spotykał, głównie ze strony środowisk narodowych, co jest bardzo istotne. A wiemy, patrząc z perspektywy całego życia i nauczania prymasa, jak on bardzo był związany z narodem, z jego historią, działaniem, życiem.

I w tym kontekście chciałbym również przypomnieć o takiej książce, broszurze, właściwie 2 broszurach, które zostały wydane w okresie włocławskim. Spotkałem się kiedyś z tymi broszurami, przygotowując się do sympozjów „Ojcowizna”, które w dalszym ciągu Rodzina Rodzin prowadzi i tę postać prymasa Wyszyńskiego przypomina. A więc, przygotowując się do tych sympozjów w dawnych czasach, spotkałem się z taką broszurką prymasa, wtedy księdza Wyszyńskiego, „Inteligencja w straży przedniej komunizmu” wydaną w roku 1937 we Włocławku, oraz z wydaną później, w 1938 r. broszurą „Kultura bolszewizmu a inteligencja polska”. Oczywiście to jest zupełnie inny świat. Nie można tego, co ksiądz Wyszyński wtedy napisał, bezpośrednio odnosić do rzeczywistości bieżącej, ale jest tam kilka ważnych refleksji. Przede wszystkim w „Inteligencji w straży przedniej komunizmu” jest zwrócenie uwagi na pewną postawę inteligencji. Otóż przeciętny inteligent – z relacji księdza Wyszyńskiego – to ktoś, kto uważa, że sam potrafi odróżnić dobrą informację od złej, że sam potrafi rozeznać dobrze dobro od zła. W moim przekonaniu w tej broszurze jest zawarta pewna taka przestroga dla inteligencji, żeby pilnować własnego serca i własnego umysłu, dlatego że bez pewnego zakorzenienia w wartościach po prostu można poddać się pewnej modzie. I ksiądz Wyszyński w kolejnej broszurze, właśnie w tej „Kultura bolszewizmu a inteligencja polska”, opisuje pisma międzywojenne, takie wehikuły lewicowości – on to nazywał wtedy komunizmem czy bolszewizmem – jak „Wiadomości Literackie” czy „Dekada”. I w takim sensie ten komunizm cały czas istnieje. On nie odnosi się do ośrodków produkcji, tylko odnosi się do budowania przestrzeni intelektualnej, filozoficznej czy, jak to ksiądz przed chwilą nazwał, do marszu przez instytucje. Tak że te broszury w takim sensie i w tym kontekście, że prymasowi zarzucano, że jest „czerwonym księdzem”, bo uczestniczył w ruchu robotniczym… On doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia komunizmem – i to w sensie nie tylko jakiegoś bezpośredniego przymusu czy siły politycznej, ale wpływu na system wartości.

Kolejna sprawa, na która chcę zwrócić uwagę i która jest związana z wprowadzeniem wygłoszonym pana prof. Żaryna na początku, czyli nauczanie i praktyka działania. W książce Andrzeja Micewskiego jest takie zadnie – to w kontekście tego, co ksiądz przed chwilą powiedział, czyli relacji między państwem a narodem – że ksiądz prymas mówił, że Kościół jest jak wieszak, na którym musi się oprzeć naród, ponieważ nie ma państwa. I prymas tak rozumiał rolę Kościoła. Oczywiście to jest w wymiarze religijnym, moralnym, ale również w wymiarze wartości, dlatego że zarówno ślubowanie jasnogórskie, jak i Wielka Nowenna czy wreszcie takie rzeczy jak ponowny pochówek Bolesława Krzywoustego w katedrze płockiej, to była taka projekcja budowy systemu wartości w oparciu o to, w jakim świecie żyliśmy. I w takim kontekście ta postawa jest cały czas aktualna.

Wreszcie kwestia pojednania. Pan prof. Żaryn mówił o miłości, a z miłością jest związane pojednanie. Otóż, proszę państwa, prymas Wyszyński swoją postawą obronił Kościół polski. On sam został aresztowany, ale trzeba pamiętać o tym, że biskupi tę deklarację lojalności podpisali. Inaczej być nie mogło. I prymas wraca i rozmawia z władzami komunistycznymi razem z biskupem Klepaczem i biskupem Choromańskim, tworząc jedność tego Kościoła. To było ogromnie istotne. Pomimo tego, że on bardzo dużo wycierpiał. Wprawdzie w „Zapiskach więziennych” prymas o tym nie pisze, ale na pewno w sensie ludzkim był jakiś taki żal: ja tutaj jestem, a wy to podpisaliście. Ale jest jakaś kwestia rozeznania dobra wspólnego, jest kwestia tej większej przestrzeni, którą trzeba dostrzec. I prymas to dostrzegał. Właśnie dlatego utrzymał jedność. Przebaczył.

Wreszcie sprawa związana… To znaczy, może to już inny wątek.

Wydaje mi się… Ja o tym nie wspomniałem na początku, ale ja również zakładałem w czasach studenckich, na progu odzyskania niepodległości, takie stowarzyszenie akademickie, Akademickie Stowarzyszenie Katolickie „Soli Deo”, które bezpośrednio odwołuje się do nauczania prymasa. Ta postać jest dla mnie bardzo ważna. Zresztą poczytywałem to za swój obowiązek, żeby tutaj się znaleźć i w tym uczestniczyć. Wydaje mi się, że my powinniśmy odwoływać się do prymasa Wyszyńskiego i do jego nauczania w tej chwili, bo właśnie w kontekście takiego nauczania historii i znaczenia narodu, jakie widział ksiądz prymas, możemy powiedzieć, że ksiądz prymas był takim królem Polski. Król Polski to ktoś, kto jest obdarzony majestatem, a jednocześnie ktoś, kto definiuje istotę działania państwa, przy czym tutaj jest kwestia relacji państwa i narodu. Państwa – w rozumieniu organizacji narodu. A jeśli nie istnieje państwo, to w organizacji narodu. To postać, która wpływała na funkcjonowanie naszego narodu. Można by powiedzieć, że kolejny król Polski to Jan Paweł II. Tylko że ci królowie mają to do siebie, że oni nie powinni wychodzić z pewnej przestrzeni wartości, w której się znajdujemy. I sądzę, że pomimo tego, że być może postać prymasa Wyszyńskiego jest trochę zapomniana, to jednak w kontekście tego, co się dzieje, w kontekście uchwały Parlamentu Europejskiego i tych zarzutów lewicowych o faszyzmie czy tworzeniu w perspektywie takiej, można by to nazwać, trzeciej fazy rewolucji… Pierwsza faza to jest rewolucja jakobińska, francuska. Druga faza to jest rewolucja bolszewicka. Trzecia faza to jest rewolucja 1968 r., która trwa w dalszym ciągu, która zmienia naszą rzeczywistość i cywilizację. To jest postać, która właśnie przez swoje wyważenie, przez przebaczenie, przez możliwość rozmowy z przeciwnikiem politycznym, ideowym – ale dostrzegając w nim człowieka – jest tą postacią, na którą powinniśmy się powoływać i o której powinniśmy myśleć i mówić. Dziękuję bardzo. (Oklaski)

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Bardzo dziękuję.

Proszę państwa, mamy już prawie pół godziny spóźnienia, ale myślę, że ten głos pana profesora będzie też chyba takim podsumowaniem, bo padło już dużo słów.

Bardzo proszę.

Senator Jan Żaryn:

Dziękuję bardzo.

Ja tym razem będę bardzo starał się być konkretny i odwoływać się do różnych spraw tu poruszonych, a zacznę od ostatnich zdań pana ministra.

A mianowicie bez wątpienia my z panem senatorem Wiatrem właśnie dlatego tak bardzo chcieliśmy się dzisiaj spotkać i podyskutować o dorobku prymasa Stefana Wyszyńskiego, ponieważ odczuwamy bardzo wyraźnie – przynajmniej na pewno senatorowie Prawa i Sprawiedliwości – że to jest człowiek dziś nam bardzo, bardzo potrzebny. I ja to podkreślałem w swoim pierwszym wystąpieniu. Dlatego że dziś jest ta kolejna faza, jak pan słusznie powiedział, trzecia faza, teoretycznie już odchodzącego pokolenia dzieci kwiatów, ale jeszcze gryzącego bardzo mocno tę podstawę, w której żyliśmy i żyjemy jako naród, a którą jest cywilizacja chrześcijańska. I to podgryzanie nas w momencie, kiedy jesteśmy na etapie autentycznego odzyskiwania tożsamości, jest tym bardziej bolesne, ponieważ to w przypadku polskiego narodu to jest faza, można powiedzieć, takiego zwierzęcia, które już odczuwa, że przegrywa. W związku z tym - podgryzanie na tym etapie jest może tym bardziej bolesne. I my potrzebujemy takiego wzorca, takiego człowieka jak prymas Stefan Wyszyński, który z jednej strony twardo nauczał, a z drugiej strony twardo działał, i, co chcę jeszcze raz podkreślić, nie był tchórzem. My dzisiaj potrzebujemy ludzi odważnych. Potrzebujemy odważnych, ponieważ ci, którzy z nami walczą, to nie są bolszewicy wsadzający do więzień, tylko to są ludzie, którzy destrukcyjnie wprowadzają w nasz umysł relatywizm, w którym możemy sobie w komforcie ciepłej kanapy odejść od systemu wartości. A jeżeli będziemy odważni, to odrzucimy tę kanapę i będziemy starali się trwać w naszej polskości.

Ja zacznę od tego, co wydaje mi się w kontekście pańskiej wypowiedzi ważne. Mianowicie ja nigdy nie słyszałem, aby określenie „czerwony ksiądz” pochodziło od kogokolwiek z obozu narodowego. Wręcz odwrotnie, mam wrażenie, że ksiądz prymas Stefan Wyszyński to jest taka postać w naszej historii, która w sposób ewidentnie bardzo twórczy pożeniła te porządki ideowe, które trwały w dużej mierze w konflikcie wewnętrznym. Ten konflikt wewnętrzny należał do nieco innego pokolenia i prymas Wyszyński nie musiał już się z tym pokoleniem borykać. Czyli że żenił porządek idei narodowej z ideą chrześcijańsko-demokratyczną. To, co niegdyś było w konflikcie, w jego wydaniu, w jego przemyśleniu stawało się syntezą. On na przykład… Widać to m.in. w niepublikowanych, rzecz jasna, do tej pory nie zapiskach, tylko dokumentach IPN-owskich z różnego rodzaju podsłuchów w okresie Stoczka i Prudnika Śląskiego. On np. rozmawiał z księdzem Stanisławem na temat Adama Doboszyńskiego i jego „Gospodarki narodowej”, która w latach trzydziestych została wydana i która wpłynęła pozytywnie na rozumienie przez prymasa Stefana Wyszyńskiego związku między św. Tomaszem a organizacją państwa w wydaniu przedwojennego obozu narodowego. On nie ze wszystkim się zgadzał, nie musiał, ale brał ten dorobek do siebie, nie odrzucał go. Podobnie, rzecz jasna, było z chrześcijańską demokracją. À propos księdza Zygmunta Kaczyńskiego to jest taki wstrząsający zapis w „Pro memoria” prymasa Stefana Wyszyńskiego po tym, kiedy on dowiedział się od rodziny księdza prałata, że nie dość, że zmarł, to na dodatek został w sposób niegodny ministra pochowany. To jest zapis z maja 1953 r. w „Pro memoria” prymasa Stefana Wyszyńskiego. Pisze tam – ja teraz mówię z pamięci – mniej więcej w takich słowach: „Dowiedziałem się od rodziny księdza prałata, że zostali oni poinformowani o śmierci księdza Zygmunta Kaczyńskiego. Dostali to ciało, nagie ciało, z widocznymi śladami sekcji zwłok, z głową okręconą w gazetę i sznurek. Tak został pogrzebany na Cmentarzu Powązkowskim minister rządu polskiego na uchodźstwie”. Taki jest mniej więcej cytat. Jak dużo jest tam treści dotyczącej tego bezludzkiego de facto systemu, w którym przyszło prymasowi żyć, przy czym ludzie tego systemu musieli być jego rozmówcami. To jest coś, co stanowi niesamowicie trudne wyzwanie. To się oczywiście kojarzy z tą pychą inteligenta – o czym tutaj już nie raz mówiliśmy – pychą inteligenta polskiego i inteligenta zachodnioeuropejskiego, wyrastającego na marksizmie czy na rewolucji jakobińskiej, któremu się wydaje, że stać go na uporządkowanie świata bez Boga. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że w XIX wieku człowiek zabił Pana Boga, a w XX wieku człowiek zabił człowieka. To znaczy, że cywilizacyjnie po rewolucji francuskiej jako ludzkość oddaliliśmy się od Pana Boga jako działającego we współczesnym świecie dla każdego pokolenia, a w wieku okazało się, że bez Boga potrafimy jako ludzkość pójść aż tak daleko, że stworzyć krematoria. To jest ten właśnie wysiłek ludzki bez Boga. Najpierw był wysiłek rewolucji francuskiej, żeby Boga wypchnąć ze świata, a potem ten wysiłek logicznie poszedł dalej, w kierunku wypchnięcia człowieka ze świata. I to jest ta wizja pychy inteligenta, pychy, która jest w polskiej tradycji bardzo częstym zjawiskiem i która była również wśród pokoleń z czasów prymasa Stefana Wyszyńskiego.

Ja pamiętam… Przepraszam, że powiem to, co za chwilę powiem, bo, broń Boże, nie chcę tych ludzi mieszać z bolszewikami. Ale kwestia pychy inteligenta polskiego dotykała także polską inteligencję katolicką, która w okresie PRL zaczynała wchodzić w ten niezdrowy kompromis polegający na tym, że 50% mózgu ja mogę oddać na rzecz czegoś innego, właśnie tego dialogu z szatanem. Prymas Wyszyński nie dialogował z szatanem, zaś katolicy polscy wchodzili często w orbitę, w której im się wydawało, że wygrają. Mam tu na myśli konkretną rzecz. Mianowicie jest w zbiorze Instytutu Pamięci Narodowej taka olbrzymia, wielotomowa operacja o kryptonimie „Oaza”. Jest cały zestaw dokumentów pochodzących głównie od agentury tkwiącej w KIK-ach, w klubach inteligencji katolickiej, a konkretnie w warszawskim KIK, który był inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa od 1957 r. do 1989 r. Tam są m.in. zapisy różnych rozmów prymasa Stefana Wyszyńskiego – a w różnych okresach PRL próbował on tłumaczyć temu środowisku swoje racje – w kontekście pewnych polemik, do których dochodziło pomiędzy nim a inteligencją katolicką reprezentowaną przez warszawski KIK. I żeby była jasność: on rozmawiał z ludźmi, którzy byli w Kościele. To jest polemika jakby wewnątrz Kościoła, to nie jest polemika z marksistami, z komunistami, bo to jest zupełnie inny świat. On tam, na tym terenie, rozmawia z osobami, które chce przekonać do swoich racji, rozumiejąc, że na tym polega prawdziwy dialog wewnętrzny. I przychodzi taki moment w historii Polski, czyli rok 1968, kiedy część środowiska „Znaku” wydaje się, że to, co się dzieje, czyli ten spór wewnątrz rodziny komunistycznej, między moczarowcami a, można powiedzieć, internacjonalistami komunistycznymi, to jest spór, wobec którego katolicy polscy, ci koncesjonowani w ramach grupy znakowskiej, powinni wybrać jedną z tych grup, bo tam więcej jest prawdy. I prymas Stefan Wyszyński podczas jednego z takich spotkań bardzo delikatnie, bardzo grzecznie, właśnie z pełnym szacunkiem do człowieka, do nich mówi: „No nie, to nie jest moment, w którym wy macie wchodzić do wnętrza systemu komunistycznego i szukać tam dialogu między katolicyzmem a marksizmem”. I mówi takie zdanie, które dzisiaj chcę powiedzieć, bo ono jest właśnie w kontekście tej bieżącej rzeczywistości: „Wy, katolicka inteligencja polska w 1968 r. powinniście być jak nacjonaliści polscy, to znaczy, wyzyskać jak najwięcej w tym momencie, żeby polska kultura na tym sporze wewnątrzkomunistycznym zyskała. Wy nie jesteście od tego, żeby naprawiać marksizm, wy jesteście od tego, żeby kulturę polską naprawiać”. To jest energia, która jest spożytkowana. I to jest delikatna polemika, delikatna ale jakże ważna z perspektywy właśnie tej pychy. To znaczy, inteligentowi polskiemu bardzo często zdawało się, że on jest tak odpowiedzialny za wszystko, że wszystko jest w stanie zmienić i zreformować, nawet przekonać marksistów do tego, że jak się w połowie znajdziemy, to obydwie strony będą w dobrym miejscu. A tu nic z tego, bo katolik koncesjonowany przestaje być katolikiem, a marksista pozostaje marksistą. Taki jest finał pychy inteligenta polskiego kolaborującego z cudzym umysłem i wprowadzającego ten umysł do własnego. Taki musi być finał. I prymas Stefan Wyszyński tego bardzo ładnie, moim zdaniem, uczył.

I tu oczywiście wchodzimy w kontekst, o którym też pan mówił, to znaczy tego interrexa. Prymas Stefan Wyszyński wielokrotnie mówił, że on nie jest interrexem, że on nie pełni władzy, że on nie jest od tego, żeby być politykiem. A jednocześnie bez przerwy był, można powiedzieć, naznaczony interrexem.

W mojej rodzinie, w moim domu prymas Stefan Wyszyński był zawsze nazywany interrexem, niezależnie od tego, czy prymas to słyszał, czy nie słyszał… Nie słyszał, rzecz jasna, niemniej jednak był tak nazywany. Skąd pochodzi ta siła prymasa Stefana Wyszyńskiego? Jako historyk, który badał relacje państwo – Kościół, widzę to w takich dwóch tylko zaznaczonych perspektywach.

Pierwsza perspektywa to jest oczywiście nie tylko tradycja interrexa, czyli tradycja prymasa Polski w staropolszczyźnie, w I Rzeczypospolitej przejmującego władzę na czas braku króla. To jest takie proste odniesienie, które było oczywiste w PRL. Myśmy dlatego nazywali go interrexem, że właśnie w ten sposób delegalizowaliśmy komunistów. Mówiąc „prymas Stefan Wyszyński jest interrexem”, mówiliśmy, że jest bezkrólewie, że nie ma władzy, że prymas jest jedyną legalną władzą. To jest oczywiście skrót myślowy, który narodowi polskiemu był szalenie wówczas potrzebny. Ale jak dzisiaj na to patrzę, to trzeba tego interrexa widzieć także w innym kontekście. Mianowicie interrex w polskiej tradycji to jest ten podtrzymujący ciągłość. Jest masę pięknych cytatów dotyczących właśnie tego rozumienia czegoś, co na ogół widzimy w słowie „postęp”. Prymas Stefan Wyszyński chyba nie za często używał tego słowa, zamieniał je na inne, co nie znaczy, że był zwolennikiem stagnacji. Nie, odwrotnie, był zwolennikiem stałego reperowania świata przez człowieka. Ale w tym jego definiowaniu, nazwijmy to roboczo, postępu jest coś bezwzględnie koniecznego do zachowania, tzn. szacunek do przeszłości, czyli szacunek do tradycji, ale też do ludzi, którzy w tę tradycję polską wpisali swoje decyzje, swój życiorys.

Jest taka słynna polemika między prymasem Stefanem Wyszyńskim a Stanisławem Stommą – to znowu bliski człowiek, katolik, wierzący, jak najbardziej – dotycząca powstania styczniowego z 1863 r., z 1963 r., w stulecie powstania. Stanisław Stomma w „Tygodniku Powszechnym” w gruncie rzeczy próbował napisać, że powstańcy nigdy nie dorośli i zrobili zło, które powoduje, że my dzisiaj, 100 lat później, w tym 1963 r., nie możemy zrozumieć, że trzeba być minimalistami, że trzeba realnie widzieć możliwości, a te możliwości są takie, że jest PRL, i trzeba się z tym pogodzić. Prymas Stefan Wyszyński tę polemikę ze Stanisławem Stommą m.in., bo nie tylko, wprowadza na taki pułap: „A jak ty w ogóle możesz tak sądzić tamtych ludzi? Ich nie ma między nami. Ty się najpierw zastanów, co oni tam naprawdę zrobili. Oni chcieli, żeby była wolna, niepodległa Polska. No to co ty krytykujesz? Ty krytykujesz to, że chcemy wolnej, niepodległej Polski? To nie jest język, w którym można uprawiać polskość, czyli uprawiać tę ziemię żyzną, którą jest tradycja. Ty najpierw powiedz w związku z tym, że oni byli wielkimi polskimi bohaterami, którzy realizowali podstawowe prawo narodu – prawo do wolności – a potem się ewentualnie zastanów nad tym, co to znaczy realizm, ale nie odwrotnie”. Tylko że Stanisław Stomma oczywiście w warunkach PRL nie mógł uczyć odwrotnie, bo inaczej cenzura by mu tego tekstu nie wypuściła. Niemniej jednak odbiorcy byli narażeni w gruncie rzeczy na to, że skutek jego tekstu będzie tylko taki. Czyli nie mamy prawa do wolności, zapomnijmy o wolności jako wartości. I tu już zgody prymasa nie było. Właśnie to jest te oddawane 50%, które jak oddamy, to tracimy setkę. Na to zgody nie ma.

To jest ten interrex w rozumieniu pewnego wyczuwania wielkiej polskiej tradycji i posłuszne wpisywanie się w tę tradycję, żeby nie wygrywała pycha, jak we wskazanych przykładach. A ich jest bardzo, bardzo wiele. I to nie jest adresowane do komunistów, tylko to jest adresowane przez prymasa do nas, czyli do tej części świata, w której jesteśmy razem z nim. Ale my też jesteśmy bardzo narażeni na to, że się bez prymasa pogubimy.

I na samym końcu drugie rozumienie interrexa. Oczywiście staje mi przed oczami… To nie jest anegdota, to jest treść zapisków prymasa Stefana Wyszyńskiego. Ale jest to coś niezwykłego, czyli coś, co można nazwać zwycięstwem prymasa Stefana Wyszyńskiego jako interrexa. Mianowicie po wizycie Jana Pawła II w czerwcu 1979 r. dwukrotnie prymas Stefan Wyszyński gości prof. Jana Szczepańskiego, prawdziwego socjologa, to znaczy rozumiejącego, znającego swoje rzemiosło. On oceniał rzeczywistość, w której żyliśmy po tej wizycie papieża, a jednocześnie był członkiem Rady Państwa, a więc przedstawicielem władzy komunistycznej z punktu widzenia prymasa. I to on, notabene bardzo porządny człowiek ale reprezentujący władzę, przychodzi do księdza prymasa w 1979 r. – a mówiliśmy tutaj bardzo długo o latach czterdziestych, pięćdziesiątych – i mówi: „My w Polsce mamy tylko jedną władzę, tą władzą jest interrex. Eminencjo, to jest ksiądz kardynał. Ksiądz kardynał jest władzą w Polsce. I jeżeli komuniści tego nie zrozumieją, to stracą jakąkolwiek cząstkę władzy w Polsce”. To mówił przedstawiciel władzy. To jest to rozumienie rzeczywistości. Prymas jeszcze przeżył w 1979 r. tę niesamowitą rzecz, jaką jest wielka satysfakcja, wielkie zwycięstwo. Każdemu człowiekowi wydaje mi się, to zwycięstwo jest w życiu potrzebne. Najpierw wybuch tego wszystkiego, co było po 16 października 1978 r., a potem wybuch „Solidarności” to był, choć u schyłku życia prymasa Stefana Wyszyńskiego, w jakiejś mierze jego triumf.

Kiedyś to powiedział bardzo ładnie ksiądz prof. Zygmunt Zieliński: „Nie byłoby pokolenia «Solidarności», gdyby nie Wielka Nowenna i Millenium chrztu Polski”. To znaczy, gdyby prymas nie wychował pokolenia lat 1957–1966 w tej Wielkiej Nowennie, to byśmy byli stalinowskimi pachołkami. Tak zostaliśmy zrównani z ziemią w latach 1939–1956, w tym długim, bardzo długim trwaniu, kiedy to znaczna część inteligencji polskiej została zamordowana, a znaczna część społeczeństwa polskiego została poddana okrutnej ideologii bolszewickiej. I w nią weszła ta część społeczeństwa polskiego – świadomie, mniej świadomie, niechcący czy nie chciała, ale weszła, bo życie codzienne wymuszało kompromisy. I gdyby nie ta Wielka Nowenna, to byśmy się nie odrodzili jako naród. I prymas Stefan Wyszyński – wszystko wskazuje na to, że to było w 1980 r. – niejako mógł przeżyć tę satysfakcję, że się udało. I to jest to drugie rozumienie interrexa, to znaczy człowieka, który de facto, tak jak pan powiedział, jest jak ten wieszak, na którym zawisł naród. I okazało się, że naród przetrwał bodajże najgorsze doświadczenia. Dziękuję bardzo. (Oklaski)

Przewodniczący Kazimierz Wiatr:

Szanowni Państwo!

Zmierzamy już do końca. Zrobiło się dość późno. Oczywiście pan prof. Żaryn, jak zwykle, pobudza nas do różnych wysiłków intelektualnych. Ja muszę powiedzieć, że jak słucham o prof. Szczepańskim, który mówił do księdza prymasa, że jest interrexem, a jednocześnie sam był członkiem Rady Państwa PRL, to jest o czym myśleć.

Ja zaś…

(Wypowiedź poza mikrofonem)

…myślę tak: padło wiele słów, wiele przemyśleń. Mam przed sobą takie 3 zdania, które może wypada na koniec przytoczyć. Jan Paweł II wspominał prymasa w swoim testamencie słowami: „Kiedy w dniu 16 października 1978 r. konklawe kardynałów wybrało Jana Pawła II, Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński powiedział do mnie «Zadaniem nowego papieża będzie wprowadzić Kościół w Trzecie Tysiąclecie». Nie wiem, czy przytaczam to zdanie dosłownie, ale taki z pewnością był sens tego, co wówczas usłyszałem. Wypowiedział je zaś Człowiek, który przeszedł do historii jako Prymas Tysiąclecia. Wielki Prymas. Byłem świadkiem Jego posłannictwa, Jego heroicznego zawierzenia. Jego zmagań i Jego zwycięstwa”.

Myślę, że to są piękne słowa, zapisane w testamencie Jana Pawła II, o wielkim Prymasie Tysiąclecia, o Słudze Bożym, o wielkim mężu stanu, inspirującym nas dawniej, teraz i jeszcze zapewne długo.

Bardzo gorąco państwu dziękuję.

Zamykam nasze posiedzenie.

Dziękuję bardzo.

(Koniec posiedzenia o godzinie 14 minut 12)